Był trochę starszy ode mnie, niski, żylasty mężczyzna o nieprzyjaznym wyglądzie i zaciśniętych ustach. Był o kulach, więc przyniosłem jego plecak i torbę na oddział, czując całą skórą, że chce, żebym zostawił go samego tak szybko, jak to możliwe.
Przez cały ten czas, kiedy Nowak leżał na naszym oddziale, nigdy nie widziałam, żeby spał. Prawie zawsze leżał lub siedział na łóżku i patrzył gdzieś przez przedmioty, całkowicie oderwany od świata. W nocy stał długo przy otwartym oknie nad zlewem i palił.
Kiedy przyszłam na jego oddział, żeby posprzątać prawie nietknięty obiad, umyć podłogę, ze złością złapał kule i wyskoczył z oddziału na korytarz, mamrocząc pod nosem pierwsze litery matek.
Żal mi Nowaka. Został błędnie zdiagnozowany w klinice w swoim prowincjonalnym mieście i całkowicie źle potraktowany… Miał coś z żyłami nóg. Niewłaściwe traktowanie sprowadziło go do nas. Z werdyktem trzech chirurgów — Amputacja…
Na oddziale nazywano go „kapryśnym pacjentem” ze względu na zamknięty charakter i ponury wygląd.
Jednak jak powinien wyglądać młody człowiek, któremu chcą amputować nogę?. Oficerze, widziałam w życiu różne rzeczy. A tu, ty — bez nogi, w czasie pokoju. Ma rodzinę, żonę, dzieci.
Moja dzienna zmiana zaczęła się, gdy powiedziano mi, że zabieram wybrednego pacjenta na konsultację z chirurgiem naczyniowym i badanie kontrolne w szpitalu rejonowym. Koledzy cieszyli się, że przez prawie pół dnia będę odbierać z oddziału kapryśnego pacjenta. I cieszę się, że go zabiorę. Nikt nie chciał być w towarzystwie Nowaka.
Podwiozłam wózek na jego oddział i chciałam pomóc mu założyć buty, ale szarpnął mnie gwałtownie.
"Ja sam!"
Długo jechaliśmy starym wózkiem inwalidzkim. Widać było, że Nowak był bardzo zdenerwowany. Od czasu do czasu wyciągał telefon z kieszeni i patrzył na coś tam, zapalniczkę i paczkę papierosów spadającą na podłogę.
Za każdym razem pochylałam się i wręczyłam mu zapalniczkę oraz paczkę, ale po kilku minutach znów leżały na podłodze.
- Panie Nowak, ja wiem, że wszystko będzie dobrze. Proszę mi uwierzyć.
- Jesteś jasnowidzem? Zacisnął zęby.
- Nie. Po prostu mam szczęście. I ma pan szczęście, że biorę go na badania. Przynoszę szczęście.
Musiałam jakoś nawiązać kontakt z pacjentem, z którym będę przez kilka godzin.
A ja jestem przegrany. Na życie. Jestem pechowcem!
Pominę wszystkie szczegóły papierkowej roboty, kolejkę w recepcji i niekończące się „idź do tego biura, a potem idź do tego”.
Czekaliśmy na windę. Nowak zwrócił się do mnie i powiedział:
- Teraz będziemy czekać na windę 15 minut i będzie pełna. Jestem pechowcem. Gdy tylko to powiedział, drzwi windy się otworzyły. Winda była pusta. Nowak właśnie spojrzał na mnie w lustrze windy.
- Cóż, teraz będziemy w kolejce przez dwie godziny pod biurem. Jak dużo ludzi! Pełny korytarz.
Dziesięć minut później pielęgniarka wyszła z gabinetu i głośno krzyknęła:
- Nowak! Czy jest Nowak?
Kapryśny pacjent spojrzał na mnie krzywo i się uśmiechnął.
O dziwo, wszystkie inne badania przeszły szybko i zabrałam Nowaka do najważniejszego gabinetu, do chirurga.
Mój pacjent był prawie biały ze strachu, wziął jednorazową maskę i cicho mamrotał:
- cholera...cholera jasna....
Położyłem rękę na jego ramieniu, spojrzałem mu w oczy i powiedziałem:
- Po prostu uwierz. Będzie dobrze. W tym szpitalu, a nie takie przypadki stanęły o własnych nogach. Po prostu uwierz.
Uścisnął trochę moje palce i skinął głową.
Lekarz badał Nowaka przez długi czas, studiował jego historię, coś napisał. A potem powiedział:
- Nowak, a ty masz szczęście! Takie operacje czasami czekają kilka miesięcy. I będziesz operowany w przyszłym tygodniu.
Nowak drżącym głosem zapytał:
- Czy noga zostanie odcięta?
- Dlaczego odcięta? Nadal ci się przyda!
Toczyłam wózek z pacjentem na dziedziniec szpitala. Letni upał palił nam twarze po chłodzie szpitalnych korytarzy. Nowak zapalił papierosa. A potem zapytał mnie:
- Jak masz na imię?
- Nadzieja.
Ostro obrócił wózek i zwrócił się do mnie.
- Jak nie od razu zrozumiałem, że jesteś Nadzieją! Dziękuję siostro za nadzieję…
Przycisnął moje dłonie do swojej twarzy i cicho zapłakał.
Męskie łzy to dla mnie straszny ból… Łzy zakrztusiły się mnie w gardle… Jednak powstrzymałam się i nie płakałam, tylko moje usta drżały pod maską…
Nowak wrócił na oddział z drugą osobą, żartował z lekarzami, śmiał się podczas rozmowy telefonicznej i zjadł cały obiad. W końcu pogrążył się we śnie. Po raz pierwszy w tym czasie.
- Co mu tam zrobiłaś, co? Wyznać! Oto on, wesoły i rumiany!
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi na te żarty i powiedziałam:
- Po prostu wierzył w nadzieję…
Został błędnie zdiagnozowany i źle potraktowany, w klinice w swoim mieście. Coś nie tak było z jego żyłami
Nowak przyjechał późnym wieczorem. Na mojej zmianie.