Byliśmy młodzi, szczęśliwi i głupiutko pewni, że świat stanie po naszej stronie. Nie przewidziałam jednego. Jego matki. Teściowej, która potrafiła ukryć swoje prawdziwe oblicze lepiej niż niejedna aktorka.

Na początku była dla mnie niemal jak druga mama. Pomagała, wspierała, potrafiła powiedzieć coś ciepłego. Paweł powtarzał, że wreszcie ma spokojne życie, że jego mama mnie lubi, że to dobrze wróży naszej przyszłości. Ja mu wierzyłam.

Wszystko pękło, kiedy zachorowała.

Diagnoza była brutalna, a Paweł akurat dostał awans i pracował całymi dniami. To ja zostałam przy niej. Ja jeździłam z nią do lekarzy, ja gotowałam jej zupy, ja podawałam leki, ja myłam jej włosy, kiedy nie miała siły podnieść ręki. To ja siedziałam z nią w nocy, kiedy miała gorączkę. To ja dzwoniłam po karetkę. To ja trzymałam ją za rękę, gdy płakała ze strachu, że umrze.

Nigdy nie prosiłam o wdzięczność. Chciałam tylko, żeby widziała we mnie człowieka. A ona w tym czasie… powoli wbijała między nas klin.

Początkowo były to niewinne komentarze.
— Pawełku, ona znowu nie domyła kubków.
— Pawełku, wyglądała na niezadowoloną, kiedy do mnie przyszłaś.
— Pawełku, chyba jej na tobie nie zależy, bo nawet obiadu nie zrobiła…

Potem zaczęły się kłamstwa.
— Synku, powiedziała, że ma już dość mojego jęczenia…
— Synku, chyba chce mnie stąd wyrzucić…
— Synku, zastanów się, czy ona jest dla ciebie dobra…

Paweł, zmęczony, zapracowany, z wyrzutami sumienia, że nie zajmuje się chorą matką tak jak powinien, zaczął jej wierzyć. Ja próbowałam tłumaczyć, że nic takiego nie powiedziałam. Że przecież robię wszystko, co w mojej mocy. Ale im bardziej tłumaczyłam, tym bardziej brzmiało to jak usprawiedliwianie.

Zaczęliśmy się kłócić. Najpierw rzadko, potem coraz częściej. Wracał do domu i od progu atakował mnie słowami matki. A ona, leżąc w łóżku, udawała niewiniątko. Te same oczy, które patrzyły na mnie z wdzięcznością, kiedy zmieniałam jej opatrunki, teraz pełne były chłodnej wyższości.

W końcu pewnego wieczoru, kiedy znów sprzeczaliśmy się o coś, czego nigdy nie zrobiłam ani nie powiedziałam, Paweł rzucił słowa, których nie zapomnę do końca życia:

— Moja mama ma raka. A ty nawet w chorobie potrafisz być przeciwko niej.

To był cios. Prawie fizyczny.

Kilka dni później spakował się i wyprowadził do niej. Powiedział, że potrzebuje „spokoju”, a ja tylko mu przeszkadzam. Nie odzywał się przez długie tygodnie. A kiedy już się odezwał, to tylko po to, żeby powiedzieć, że chce rozwodu.

Podpisałam papiery w milczeniu.

Paradoks polega na tym, że trzy miesiące po rozwodzie jego matka wyzdrowiała. Paweł wrócił do normalnego życia. A ja zostałam z pytaniem, które pali mnie do dziś:

Dlaczego kobieta, której oddałam tyle czasu, zdrowia i serca, odpłaciła mi nienawiścią, która zniszczyła wszystko?

Znałam odpowiedź, choć nie chciałam jej przyjąć.

Nikt nie może być ważniejszy od niej. Nawet żona jej syna.

Dziś jestem już po tamtym koszmarze. Odbudowałam siebie kawałek po kawałku. Ale blizna po tej historii będzie mi towarzyszyć do końca życia. Bo nie ma nic gorszego niż cios zadany przez kogoś, kogo próbowało się ocalić.

To też może cię zainteresować: Modlitwa o zdrowie do Matki Bożej porusza serca wiernych. W trudnych czasach daje ukojenie i nadzieję

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zaskakująca historia Stefano Terrazzino. To robił, za nim zaczął tańczyć