Wigilia zawsze była dla mnie najważniejszym dniem w roku. Pachniało cynamonem i pomarańczami, na stole lśnił biały obrus, a opłatek czekał na pierwsze słowa pojednania. To miał być czas spokoju, miłości i wspólnych chwil z rodziną. Ale w tym roku wszystko poszło nie tak.
Zaczęło się jeszcze przed kolacją. Przygotowania szły pełną parą, ale atmosfera była napięta. Moja córka, Ania, wpadła do kuchni z pretensjami.
– „Mamo, dlaczego znowu zrobiłaś barszcz z uszkami? Przecież mówiłam, że Michał woli grzybową!”
– „Ania, od lat robimy barszcz. Michał może raz spróbować czegoś innego” – odpowiedziałam, starając się zachować spokój.
Ale jej ton był ostry, jakby to była kwestia życia i śmierci. W tym samym momencie mój syn, Paweł, wszedł do pokoju, rzucając sarkastyczną uwagę:
– „No tak, wszystko musi być po myśli Ani. Jak zawsze.”
– „Paweł, może raz przestaniesz komentować?!” – wybuchła Ania.
I tak zaczęła się wymiana zdań, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej agresywna. Próbowałam ich uspokoić, ale oni jakby nie słyszeli. Atmosfera, która miała być pełna miłości, zmieniała się w coś, co przypominało pole bitwy.
Kiedy w końcu usiedliśmy do stołu, wszyscy byli napięci. Zaczęliśmy dzielić się opłatkiem, ale nawet w tym momencie nie udało się uniknąć konfliktu.
– „Michał, podzielisz się opłatkiem z Pawłem?” – zapytałam z nadzieją, że gest tradycji ocali wieczór.
– „Nie wiem, czy to ma sens. Paweł i tak nie traktuje mnie poważnie” – odpowiedział chłodno Michał.
Paweł rzucił widelcem na talerz.
– „Nie traktuję cię poważnie, bo od kiedy jesteś w tej rodzinie, ciągle wszczynasz konflikty!”
Ania wstała od stołu, jej twarz była czerwona z gniewu.
– „Mamo, jak możesz na to pozwalać?! Paweł zawsze się czepia! Nigdy mnie nie wspiera!”
Próbowałam wtrącić się, uspokoić ich, ale głosy stawały się coraz głośniejsze. Nawet dzieci, które biegały wokół choinki, przystanęły z przerażeniem w oczach.
W końcu ja sama nie wytrzymałam.
– „Dosyć! To ma być Wigilia! Czy nie możecie choć raz zachować się jak rodzina?”
Ale moje słowa odbiły się od nich jak od ściany. Wszyscy zaczęli mówić na raz – wyrzucając pretensje, wyciągając stare żale. W jednej chwili cała magia świąt wyparowała. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Opuściłam stół i zamknęłam się w kuchni.
Tam, w samotności, siedziałam przy blasku świec, próbując zrozumieć, co poszło nie tak. Przecież chciałam tylko jednego – żebyśmy byli razem, żebyśmy choć na chwilę zapomnieli o codziennych problemach. Ale zamiast tego Wigilia stała się koszmarem.
Kiedy wróciłam do salonu, stół był pusty. Każdy poszedł w swoją stronę, zamknięty w swoim gniewie. Choinka nadal świeciła, ale jej blask wydawał się przygaszony. Zostałam sama, w domu pełnym ludzi, którzy zapomnieli, co to znaczy być rodziną.
Tego wieczoru zrozumiałam, że święta nie zawsze łączą. Czasem przypominają o tym, jak daleko od siebie jesteśmy. I choć wciąż miałam nadzieję, że wszystko się ułoży, tej Wigilii nikt nie nazwałby „świętem miłości”.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Synowa wyrzuciła mnie z domu, mówiąc, że nie jestem już potrzebna": Przez lata opiekowałam się ich dziećmi
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Moja córka powiedziała, że przeze mnie miała trudne dzieciństwo": A ja robiłam wszystko, żeby jej niczego nie zabrakło