A potem świat nagle się odwrócił – w dniu, w którym jej brat kupił mi dom.

– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziała kiedyś, siadając naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
Na tym samym, przy którym kiedyś uczyłam ją tabliczki mnożenia.

Jej oczy były zmęczone, twarz ściągnięta jak po nieprzespanej nocy.

– Ja nie wyrabiam – zaczęła. – Praca, dzieci, dom… Od kiedy tata umarł, wszystko jest na mnie. Ty sama w tym mieszkaniu… Boję się, że coś ci się stanie. Upadniesz, przewrócisz się, zapomnisz gazu…

– Przesadzasz – machnęłam ręką. – Mam swoje lata, ale jeszcze chodzę o własnych nogach.

– O własnych nogach?! – podniosła głos. – Dwa tygodnie temu nie mogłaś wstać z łóżka, dzwoniłaś do mnie o piątej rano, żebym przyjechała! W pracy patrzą na mnie jak na wariatkę, bo ciągle wychodzę. Mamo, ja nie jestem w stanie być przy tobie cały czas!

Poczułam, jak mnie ściska w środku.

– To co proponujesz? – spytałam cicho.

Odpowiedź przyszła szybciej, niż bym chciała.

– Jest taki dobry dom opieki – powiedziała, unikając mojego wzroku. – Niedaleko. Z ogrodem, opieką, rehabilitacją. My będziemy przyjeżdżać. Będziesz mieć towarzystwo. Tam ci będzie lepiej.

„Dom opieki” – słowa, których bałam się najbardziej.

Nie zrobiłam awantury. Nie miałam siły.

Przeprowadzka wyglądała jak cicha żałoba. Córka pakowała moje rzeczy do kartonów: kilka sukienek, zdjęcia, książki, albumy. Mieszkanie, w którym żyłam trzydzieści pięć lat, pustoszało na moich oczach.

– Mamo, przecież to tylko rzeczy – próbowała mnie pocieszyć. – Najważniejsze, że będziesz bezpieczna.

Ale kiedy ostatni raz przekręcałam klucz w zamku, miałam wrażenie, że zamykam coś więcej niż drzwi. Jakby ktoś docisnął wieko trumny.

Dom opieki był czysty, jasny, personel uśmiechnięty. Pokój dzieliłam z inną kobietą – Zosią, która pierwszego dnia spytała:

– Zostawili?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Córka przyjeżdżała regularnie. Na początku co weekend, potem rzadziej.

– Przepraszam, mamo, mam tyle na głowie – powtarzała, przynosząc owoce i ciasteczka. – Ale widzę, że się tobą dobrze zajmują. Wyglądasz lepiej.

Wyglądam lepiej. Dobrze się zajmują.

Tyle wystarczyło, żeby uciszyć wyrzuty sumienia.

Syn – mój młodszy, wiecznie „ten, który ma czas” – mieszkał w innym mieście. Na początku dzwonił.

– Mamo, jak tam? – pytał. – Dobrze ci? Masz z kim pogadać?

– Daję radę – odpowiadałam. – Tu nie jest źle. Ale to nie dom.

Milczał.

– Czemu nie przyjedziesz? – odważyłam się raz zapytać.

Westchnął.

– Bo jak przyjadę, to nie będę chciał cię tam zostawić – rzucił. – A na razie nie mam innego wyjścia.

Nie rozumiałam wtedy, co to znaczy.

Wszystko zmieniło się pewnego czwartku.

Leżałam akurat w łóżku, patrząc w sufit, kiedy do pokoju weszła pielęgniarka.

– Ma pani gościa – uśmiechnęła się. – Przyjechał syn.

Poderwałam się, jakby ktoś dodał mi dwadzieścia lat.

Stał w drzwiach – mój chłopiec, choć siwy, z cienkimi zmarszczkami przy oczach. Pachniał zimnym powietrzem i papierosami.

Przytulił mnie mocno.

– Mamo, zabieram cię stąd – powiedział zamiast „dzień dobry”.

– Co ty opowiadasz – jęknęłam. – Przecież nie masz warunków. Córka mówiła, że…

– Córka zrobiła, jak umiała – przerwał łagodnie. – Nie oceniam. Ale ja znalazłem inne rozwiązanie.

Usiadł na krześle naprzeciwko mnie.

– Kupiłem dom – oznajmił. – Mały, na obrzeżach. Z ogrodem. Na kredyt na pół życia, ale trudno. Ja i tak nie mam rodziny, dzieci, więc… – machnął ręką. – Jest jeden pokój na dole, dla ciebie. Bez schodów. Łazienka dostosowana. Łóżko zamówiłem takie, jak macie tu. Poręcze, wszystko. Będziesz u siebie. Ze mną.

Patrzyłam na niego, nie rozumiejąc.

– Dla mnie? – wyszeptałam. – Po co? Przecież tu mam… opiekę.

Uśmiechnął się smutno.

– A w domu będziesz miała życie – powiedział.

Córka dowiedziała się o wszystkim dwa dni później.

Przyszła do domu opieki prosto po pracy, w eleganckiej sukience, z teczką pod pachą. Zobaczyła kartony przy moim łóżku, torbę spakowaną pod ścianą.

– Co to ma znaczyć? – syknęła. – Co się dzieje?

– Sylwek kupił dom – powiedziałam spokojnie. – Zabiera mnie do siebie.

Zbladła.

– Oszalałeś?! – zwróciła się do brata, który właśnie wchodził. – Z czego ty ten dom kupiłeś? Z kredytu, którego w życiu nie spłacisz?! I jak ty chcesz się nią zajmować? Ty, który wiecznie byłeś nieodpowiedzialny?!

On tylko wzruszył ramionami.

– Nauczę się – odpowiedział. – Ty się nauczyłaś żyć z tym, że zostawiłaś mamę w domu opieki. Ja się nauczę zmieniać pampersy. Każdy ma swój krzyż.

Jej oczy zapłonęły.

– Ja ją oddałam tu dla jej dobra! – krzyknęła. – Nie dawałam rady! Dzieci, praca, mąż! Myślisz, że mi to przyszło łatwo?! Ty siedziałeś daleko, dzwoniłeś raz na miesiąc, a ja tu byłam codziennie!

Milczeliśmy oboje.

Patrzyła to na mnie, to na niego, jakby ktoś ją zdradził.

– A ty co, mamo? – odwróciła się do mnie. – Wierzysz, że u niego będzie ci lepiej? W starym domku na wsi? Bez lekarza, bez opieki?

Poczułam, że serce mi pęka na dwie części.

– Wierzę, że będę mieć swoje okno – powiedziałam cicho. – Swoją kuchnię. Że będę mogła zaparzyć herbatę, kiedy chcę, a nie kiedy jest pora w grafiku. Że wyjdę do ogródka bez pytania.

W jej oczach pojawiły się łzy – ale bardziej gniewu niż wzruszenia.

– Świetnie – syknęła. – Jak coś się stanie, to nie dzwoń do mnie. Pamiętaj, kto cię ratował, jak upadałaś.

Wyszła, trzaskając drzwiami.

Przeprowadzka do domu Sylwka była jak wjechanie do innego świata.

Mały domek rzeczywiście stał na obrzeżach – był krzywy, wymagał remontu, ale pachniał… życiem. W salonie stała kanapa, na stole świeże kwiaty, w kuchni czajnik gwizdał jak kiedyś u mnie.

Mój pokój był skromny, ale swój. Łóżko, szafa, stolik, fotel przy oknie.

– Tu będziesz siedzieć i mnie pilnować, czy wracam o czasie – zażartował syn.

Wieczorem usiedliśmy razem przed telewizorem, z kubkiem herbaty. Pomyślałam, że dawno tak nie smakowała – zwykła, czarna, z cytryną.

– Wiesz, że rodzina cię rozszarpie? – zapytałam.

Parsknął.

– Już to robią – odpowiedział. – Basia powiedziała, że jestem egoistą, bo „tyle pieniędzy topię w domku dla starej matki, zamiast budować przyszłość”. Ty jesteś dla nich „babcią z domu spokojnej starości”, a nie człowiekiem, za którym warto się bić.

Milczałam. Łzy płynęły mi po policzkach.

– Dla mnie jesteś mamą – dodał. – Nie spadkiem.

Córka przez kilka miesięcy się nie odzywała. Tylko raz wysłała SMS:

„Czy jesteś zadowolona? On ci dom kupił, ja oddałam do domu opieki. Teraz wszyscy widzą, kto jest dobrym dzieckiem”.

To był ten moment, w którym zrozumiałam, że dramat w naszej historii nie polega na tym, gdzie mieszkam.

On polega na tym, że każde z moich dzieci kocha mnie inaczej – i każde w tym była trochę zagubione.

Ona – przygnieciona obowiązkami, sama przestraszona własnym życiem, próbowała mnie „uratować” tak, jak umiała: oddając w ręce specjalistów. Bolało, ale wierzę, że w jej sercu też była troska, choć pomieszana z wygodą i strachem.

On – wieczny marzyciel, nagle dojrzał, zadłużył się po uszy, by dać mi coś, czego wszyscy mi odmówili: poczucie, że jeszcze jestem u siebie.

Córka oddała matkę tam, gdzie ktoś odmierzał leki i godziny spacerów.
Syn kupił matce dom, w którym nikt nie odmierzał mi czasu, tylko pozwolił mi go przeżywać.

Kto z nich miał rację? Może żadne. Może oboje po trochu.

Wiem jedno: od dnia, w którym zamieszkałam w tym małym, krzywym domku, znów zaczęłam wstawać rano z myślą, że dziś jest „mój dzień”, a nie kolejny punkt w grafiku odwiedzin.

A to, że rodzina rozdzieliła nas na „tę złą, co oddała” i „tego dobrego, co kupił dom”… To już ich dramat. Ja swój przeżyłam – i wreszcie mam gdzie od niego odpocząć.

To też może cię zainteresować: Modlitwa, która koi serce i umacnia w chwilach zwątpienia. Warto ją znać

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Ciężko pracuję, a mama twierdzi, że moje pieniądze są dla siostry": W jej oczach sukces to powód, by mnie ograbić