Żąda, żebym się do tego przyznała. Nie ma się do czego przyznawać, ale gdyby to rozwiązało problem, to bym to zrobiła. Ale to nie wystarcza mojej córce, ona żąda rekompensaty za zrujnowane dzieciństwo, dorastanie i młodość.
Urodziłam moją córkę w związku małżeńskim. Mieliśmy normalną rodzinę: mój mąż nie stosował używek, nie szlajał się. Oboje pracowaliśmy, robiliśmy plany życiowe, próbowaliśmy zbudować rodzinne gniazdo.
Jednak kiedy moja córka miała rok, mój mąż zmarł. Od tego czasu wychowywałam córkę sama. Sprowadzenie kogoś do domu było przerażające. Gdybym była sama, byłoby inaczej, ale miałam małe dziecko. Oczywiście musiałam przemyśleć wszystkie swoje plany życiowe.
Bez męża, który by mnie wspierał, nie mogłabym spełnić wszystkiego, o czym marzyliśmy. I to z dzieckiem na ręku. Ale mieliśmy mieszkanie, a moja córka miała swój własny pokój.
Chodziła do przedszkola, gdzie niczym nie różniła się od innych dzieci. Organizowałam jej urodziny, dawałam prezenty na mikołajki, kupowałam lub szyłam kostiumy, wysyłałam na letni obóz. Zawsze starałam się upewnić, że ma wszystko, czego potrzebuje.
Moja córka dorastała bardzo zazdrosna i nerwowa. Uważała, że nasza rodzina jest dysfunkcyjna, ponieważ nie mamy ojca, mimo że wiele rodzin niepełnych miało gorzej niż my. Ze względu na swoją osobowość nie dogadywała się dobrze z innymi dziećmi. Nie miała stałych przyjaciół.
Słuchałam jej opowieści, uczyłam czegoś, doradzałam, starałam się wytłumaczyć, co jest dobre, a co złe, jak powinna, a jak nie powinna się zachowywać. Córka nie lubiła mojego rozumowania, nie lubiła być niczemu winna. Nawet jeśli przewróciła szklankę, obwiniała niestabilną szklankę, krzywy stół, przeciąg. Ogólnie rzecz biorąc, to nigdy nie była jej wina.
Myślałam, że z tego wyrośnie, ale miała dwadzieścia pięć lat i nadal nie była mądrzejsza. Nadal zachowuje się tak, jak przywykła. Życie niczego jej nie uczy. Nadal nie ma przyjaciół, bo jest zazdrosna i nerwowa. Nie radzi sobie w pracy, bo musi wiedzieć, jak zachowywać się w zespole, a winę za to ponoszę ja.
Nie nauczyłam jej, jak prawidłowo się komunikować, nie rozwiązałam jej problemów psychologicznych. Dlatego jest taka nerwowa. Nie dałam jej miliona na życie. "Tak, mamo, strasznie mnie wychowałaś! Musisz umieć brać na siebie odpowiedzialność!" - powiedziała mi córka.
Tak, branie na siebie odpowiedzialności to przydatna umiejętność. Poradziłam mojej córce, by przestała szukać ramion, na które mogłaby przerzucić tę odpowiedzialność. Dałam jej dzieciństwo. Nie głodowała, nie była zamknięta w czterech ścianach, nie była maltretowana.
Dałam jej wykształcenie i wspierałam finansowo, gdy szukała pracy. Ale nadal jestem zła, nadal żąda ode mnie pieniędzy. To przeze mnie jest nieszczęśliwa, nie potrafi komunikować się z ludźmi i nie radzi sobie w pracy.
Jestem tym zmęczona. Nie dostanie już ani grosza. Jestem matką tyranką, więc będę się odpowiednio zachowywać.
Nie przegap: Miliony Polaków otrzymają pismo z ZUS-u w sprawie 14 emerytury. O co chodzi
Zerknij: Smutne wieści ze świata seriali. Odszedł aktor z "M jak miłość"