Nie miałam marzeń – tylko obowiązki. Nie znałam słowa „odpoczynek” – tylko „muszę”. A dziś, po siedemdziesiątce, moje własne dzieci pozbywają się mnie jak starego mebla.
Miałam dwóch synów – Pawła i Marka. Mąż zostawił nas, gdy byli mali. Zostałam sama, z dwójką chłopców, z pensją sprzątaczki i sercem pękniętym na pół.
Ale nie mogłam się załamać. Wstawałam o czwartej rano, sprzątałam biura, potem leciałam do drugiej pracy – na stołówkę. Wieczorami gotowałam, prałam, prasowałam, pomagałam im w lekcjach. Nieraz chodziłam głodna, byle oni mieli nowe buty, zeszyty, rowery, bo nie chciałam, żeby ktoś nazwał ich „dzieciami bez ojca i bez przyszłości”.
Nie miałam życia. Ale miałam cel – ich.
Paweł został informatykiem, Marek – handlowcem. Obaj wyjechali z miasta, kupili mieszkania, założyli rodziny. Byłam dumna, choć serce mi się ściskało, że tak rzadko przyjeżdżają.
Zawsze mówiłam sobie:
– Mają swoje życie, niech żyją. Ja się nacieszyłam, kiedy byli mali.
Dzwonili rzadko. Na święta – owszem, czasem przyjechali. Z prezentem, uśmiechem, pocałunkiem w policzek i słowami:
– Mamo, dbaj o siebie.
A ja wierzyłam, że jeszcze jestem im potrzebna.
Zaczęło się niewinnie. Paweł zaproponował:
– Mamo, może byś sprzedała ten stary dom i zamieszkała bliżej nas?
– Wiesz, łatwiej by było się tobą zająć.
Zabrzmiało to troskliwie, ale czułam w tym coś więcej. Mój dom – ten, w którym wychowałam ich, w którym każda deska pachniała wspomnieniami – miał być „zbyt dużym kłopotem”.
Odmówiłam. Nie chciałam nikomu przeszkadzać.
Pół roku temu złamałam biodro. Nie mogłam chodzić, nie mogłam sama zrobić zakupów. Na początku Paweł przyjeżdżał co tydzień, Marek – co dwa. Ale z czasem było coraz trudniej.
– Mamo, praca, dzieci, nie daję rady…
– Mamo, może byś jednak zamieszkała w ośrodku, przynajmniej na jakiś czas.
Na jakiś czas. To brzmi jak początek końca.
Wczoraj przyjechali obaj. Z uśmiechami, jakby przywieźli mi kwiaty, a nie decyzję. Paweł zaczął spokojnie:
– Mamo, znaleźliśmy dla ciebie piękny dom opieki.
– Czysto, spokojnie, opieka całodobowa.
– Nie możesz być sama, to dla twojego dobra.
Zaniemówiłam. Patrzyłam na nich i widziałam tych małych chłopców, którym szykowałam śniadania, cerowałam skarpety i mówiłam:
– Synku, pamiętaj, że rodzina to najważniejsze.
A oni, moi chłopcy, oddają mnie obcym ludziom. Powiedziałam tylko:
– Dobrze. Skoro tak trzeba.
Bo jak inaczej? Nie będę błagać o miłość.
Dziś siedzę przy kuchennym stole. Wokół mnie pudła – mają przyjechać jutro i mnie „zabrać”. Nie wiem, czy zabierają mnie do nowego miejsca, czy po prostu zabierają resztki mojego życia.
Płaczę, ale nie z żalu do nich. Z żalu do siebie. Bo wychowałam ich tak, żeby niczego im nie brakowało – ale nie nauczyłam ich, że miłość też trzeba oddawać.
Może w tym domu opieki będzie cicho i spokojnie. Może ktoś poda mi herbatę i zapyta, jak się czuję. A może będę tylko jednym z wielu „przypadków”, których dzieci „nie mają czasu”.
Nie wiem.
Ale jedno wiem na pewno: kiedy ja umierałam ze zmęczenia, oni rośli w cieple i bezpieczeństwie, które im dałam.
A teraz, gdy ja potrzebuję ciepła – oni oddają mnie światu, bo sami nie potrafią się zatrzymać.
Może to właśnie tak wygląda dzisiejsza wdzięczność.
To też może cię zainteresować: Smutna wiadomość dla fanów „Klanu”. Nie żyje ukochana aktorka
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Sekret hydraulików wyszedł na jaw. Odpływ udrożnisz w kilka sekund