Każdego roku jeździ na działkę, dostaje garba i udaru słonecznego, kaleczy sobie kolana i nadwyręża dolną część pleców, cierpi z powodu ucisku...ale wciąż tam wraca.
Co roku to samo: na jesień mama obiecuje, że ten rok był ostatnim, w następnym już tylko urządza tam trawnik i klomby, ale każdej wiosny znowu ma sadzonki pomidorów na parapetach, pęczek woreczków z nasionami, worki ze skorupkami jaj i inne dobrze mi znane rzeczy, które są potrzebne w ogrodzie.
Odkąd pamiętam, zawsze mieliśmy działkę za miastem
Mama i tata szli tam i lubili kopać w ziemi, pielić i skubać. Dokładniej, tata był szczęśliwy, a mama była tam dla towarzystwa. Tata większość pracy wykonywał sam, było to dla niego ważne i interesujące, a moja mama i ja byłyśmy na doczepkę.
Z wiekiem rodzicom coraz trudniej było tam jeździć i pracować, a potem tata zachorował i wkrótce zmarł. Mama w ogóle nie jeździła na działkę przez kilka lat, ale kiedy przeszła na emeryturę, znów zaczęła sięgać po motykę i nasionka. Powiedziała, że latem w mieście jest duszno, a na wsi świeże powietrze.
Gdyby moja mama poszła tam tylko pooddychać świeżym powietrzem, byłabym za. Ale moja mama uznała, że siedzenie na wsi jest dla niej głupotą, więc rozwinęła energiczną działalność. Znowu zaczęła kopać grządki, hodować sadzonki na parapecie i balkonie.
Po jakimś czasie zaczęła zaprzęgać mnie i mojego męża do tego wszystkiego. Mam na myśli nie hodowanie sadzonek, ale sadzenie ich w glebie. Gdy sprawa ograniczała się do przetransportowania mamy z całym jej dobytkiem na daczę i zainstalowania szklarni, mój mąż i ja nie narzekaliśmy. Jednak potem plantacje mojej mamy zaczęły rosnąć. Pojawił się imponujący areał ziemniaków, który samej matce trudno było wykopać i zabrać. Tutaj, bez naszej pomocy, moja mama nie mogła tego ogarnąć.
Mama gadała, że wszystko w sklepie drożeje, poza tym kupne nie jest tak dobre jak własne. W sumie znalazła milion powodów, dla których trzeba było dwoić się w ogrodzie w pocie czoła.
Czasami po prostu odmawiałam jazdy, mówiąc, żeby stonka ziemniaczana zjadła te wszystkie ziemniaki, niech wyschną, utopią się, ale mama wtedy wzdychała i sama jechała ryć w ziemi. Każdego roku, po całym sezonie mama płacze, że wszystko ją boli i to ostatni raz, gdy tak harowała na działce, ale my już wiemy, że za kilka tygodni zacznie w głowie już planować, gdzie co posadzi następnym razem...
Co o tym sądzicie? Przyzwyczajenie, czy utrzymanie tradycji męża?
O tym się mówi: Jak poznali się Dawid i Marta Kubacki. Ich spotkanie było nieuniknione
Zerknij: Tyle za pogrzeb liczą sobie księża. Kwoty niemiło zaskakują. Ile zapłacimy za pozostałe sakramenty