Wszystko zaczęło się od tego, że rano zadzwoniła do mnie znajoma, emerytka około siedemdziesiątki, której dzieci i wnuki mieszkają w Warszawie.

Szczerze mówiąc, znamy się od dawna, mieszkałyśmy na tym samym podwórku. Elena zadzwoniła do mnie jakoś rano i mówi, że zamierzała do mnie dzwonić przez długi czas i w końcu jej się udało.

Szczerze mówiąc, nie poznałam jej od razu, ale chętnie porozmawiałam, dowiedziałam się, jak sobie radzi.

Elena powiedziała mi, że z powodu kwarantanny praktycznie nie wychodzi, dba o siebie, córka i syn okresowo przyjeżdżają do niej z Warszawy, przywożą jedzenie i lekarstwa. W tym przynoszą dużo jedzenia dla niemowląt: mieszanki, płatki, słoiki. Wnuki takich rzeczy nie jedzą, więc jej to dają.

Ona też mało je, więc uzbierała dość duże ilości tej karmy dla niemowląt. Dała coś sąsiadom, ale potem przypomniała sobie o nas i postanowiła dać nam.

Ma trochę rzeczy dziecięcych i damskich, „patrz, może coś ci się przyda”

Od razu powiem, że nie przeszkadza mi „donoszenie” cudzych rzeczy, zawsze zmieniamy się z siostrą i mamą, kiedy się spotykamy, bo rozmiary są prawie takie same. Tata może wymieniać się kurtkami lub spodniami z moim mężem, który z kolei dzieli się z ojcem ubraniami i butami.

Swoje ubrania oddaję też koleżankom, zaczęłam je rozdawać szczególnie aktywnie po drugiej ciąży, kiedy w szafach zabrakło już miejsca. Poza dresami i sukienką z kurtką nie miałam na sobie nic więcej.

Kiedy Elena powiedziała mi, że w torbie, którą dla nas zebrała, były też damskie rzeczy, próbowałam powiedzieć, że po porodzie nie doszłam jeszcze do formy i ciężko mi było odgadnąć rozmiar, jakoś delikatnie odmówić, ale nalegała, a nie chciałam urazić starszej pani, która z całego serca przygotowywała dla nas „paczkę”.

Mąż pojechał po ciężką torbę na drugi koniec miasta po pracy w samym szczycie komunikacją miejską.

Kiedy wrócił do domu, z wyrazu jego twarzy wywnioskowałam, że poszedł na marne. Torba była ciężka i było tam naprawdę dużo słoików, mieszanki i kilka płatków śniadaniowych, ale co ze wszystkim innym...?

Bardzo się cieszę, że ta osoba o nas pamiętała, chciała pomóc, jestem jej wdzięczna, ale… nawet nie wiem, jak to powiedzieć. Tutaj nie będę opisywała, co tam było z ubrań.

Krótko mówiąc, w końcu zadzwoniłam, żeby jej podziękować, powiedziałam o rzeczach, których jeszcze nie załatwiłam, żeby nie urazić, a słoiczki już dałam dziecku na spróbowanie.

Elena była zachwycona i powiedziała, że ​​już zadzwoniła do swojej córki i poprosiła ją, aby poszukała męskich ubrań, aby dać je mojemu mężowi. Córka przyrzekła coś znaleźć.

Zapytałam, dlaczego zdecydowała, że ​​mój mąż potrzebuje ubrania, czy jej zdaniem przyszedł do niej w strzępach? Na co powiedziano mi, że chce tylko pomóc.

Mniej więcej tydzień później Elena dzwoni do mnie i prosi, żebym przyszła do niej po torbę z rzeczami - moja córka, zostawiając wszystkie swoje sprawy, już z samej Warszawy przywiozła!

„Specjalnie dla nas” zebrała rzeczy i niezwłocznie przyniosła je tutaj, do nas. „Powiedziałam, że jesteś biedna i potrzebująca…”. Po tych słowach Eleny moja „kurtyna” właśnie opadła.

Zakończyłam rozmowę i więcej nie odbierałam jej telefonów. Nie podobało mi się słuchanie tych słów. Dlaczego szanowana emerytka uznała nas za żebraków? Bo z wdzięcznością przyjęliśmy rzeczy i produkty oferowane dla dziecka?

Co o tym sądzicie?

Zerknij: Marcin Najman zdobył się na szczere wyznanie dotyczące Mateusza Murańskiego. "Myślałem, że wszystko będzie już z tą sprawą ok"

O tym się mówi: Julia Faustyna poddała się testom DNA. Czy udało się potwierdzić ostateczną tożsamość dziewczyny podającej się za zaginioną Madeleine McCann