Jak podaje "Polsat News", informację o śmierci legendy pierwszego w Polsce talk-show otrzymał ks. Andrzej Luter, który jest dziennikarzem miesięcznika "Więź". Okazało się, że kobieta zmarła 5 listopada, a media nie podały tej informacji od razu.

Mroczne dni Ireny Dziedzic

Przyczyny jej śmierci przez jakiś czas owiane były tajemnicą i wieloma spekulacjami. Nie miała rodziny, była samotna i uboga. Ogromne długi sprawiły, że komornik zajął jej emeryturę. Ksiądz Andrzej Luter poinformował o jej śmierci dwa lata temu na swoim profilu na Facebooku.

(...) Zmarła 5 listopada 2018 roku w wieku 93.lat. Media nie podały informacji o jej śmierci. Pogrzeb odbędzie się w poniedziałek, 14 stycznia o godz. 13.00 w Laskach; msza w drewnianej kaplicy sióstr franciszkanek pw. Matki Bożej Anielskiej, następnie zostanie pochowana na słynnym, pieknym i kameralnym cmentarzu w Laskach. W lesie.


Facebook/Andrzej Luter

Swój program "Tele-Echo" tworzyła dla inteligencji, choć ówczesne czasy domagały się zupełnie innych trendów. Zmuszona była walczyć o swoje dobre imię po tym, jak IPN oskarżył ją o współpracę z SB pod pseudonimem "Marlena". Zaprzeczyła, wniosła o autokasację i po długich zmaganiach oczyszczona ją z zarzutów.

YT

Prokuratura Rejonowa Warszawa Praga-Południe postanowiła pod koniec sierpnia o umorzeniu śledztwa w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Ireny Dziedzic, czyli Sylwii ireny Dziedzic. Zmarła w tajemniczych wówczas okolicznościach, a ostatnie lata jej życia okryte były tajemnicą.

Choć dla wielu była idolką w czasach PRL, gdy zniknęła z ekranów, nikt się nią zbytnio nie zainteresował. Była samotna, bez rodziny i żyła w ubóstwie. Postępowanie, jakie wszczęła prokuratura po smierci prezenterki, dotyczyło między innymi nieumyślnego spowodowania śmierci, oraz możliwości dopełnienia się oszustwa.

Okazało się, że w ciagu ostatnich tygodni swojego życia, Irena Dziedzic wyjęła z konta sporą ilość pieniędzy, a także podpisała notarialnie upoważnienie swojej opiekunki do dostępu do jej konta i reprezentowania jej w sądach, urzędach czy placówkach służby zdrowia. Ponad to, zawarła z nieznanym sobie Bogdanem B. "umowę dozywocia", z której wynikało, że po wypłaceniu kobiecie 235 tysięcy złotych stał się właścicielem budynku, w którym mieszkała, oraz zobowiązany był do wypłacania jej aż do śmierci co miesiąc 4500 złotych.

Kobietą opiekującą się dziennikarką była "Pani Basia", lekarka, którą poznała przy okazji hospitalizacji po złamaniu nogi. Gdy ją zabrano ledwo żywą do szpitala, gdzie zmarła, miała nie ściągnięte szwy po operacji, która miała miejsce dwa miesiące wcześniej. Żyła w zarobaczonym mieszkaniu, w ciemności i z rozszczelnioną kuchenką gazową. Sekcja zwłok wykazała, że w ostatnich miesiącach życia kobieta miała należytą opiekę, a substancje lecznicze miały odpowiednie, terapeutyczne stężenie, co wyklucza zatrucie, jako przyczynę zgonu.

O tym się mówi: Koronawirus w znanej sieci sklepów. Gdzie wykryto wirusa i czy to będzie kolejne ognisko koronawirusa

Zerknij: Kraków: lekarze apelują do młodych ludzi. Coraz więcej z mich ma poważne problemy z sercem