W kuchni pachnie świeżo upieczonym sernikiem. Zawsze piekę go, gdy wnuki mają przyjechać. To ich ulubione ciasto – tak mówiły, gdy były małe. Pamiętam, jak siedziały przy stole, zajadając się moimi wypiekami, a ich uśmiechy rozświetlały cały dom. Były moją dumą, moją radością, sensem życia. Ale dziś, gdy patrzę na ten sam sernik, czuję gorycz, której nie mogę już ukryć.


Dzwonek do drzwi przerywa moje myśli. To Mateusz, najstarszy wnuk. Uśmiecha się, obejmuje mnie na przywitanie, ale w jego spojrzeniu widzę coś innego – pośpiech, napięcie, może zniecierpliwienie.


– Babciu, ale pachnie! – mówi z entuzjazmem, zerkając w stronę kuchni.


– Upiekłam sernik, tak jak lubisz – odpowiadam, próbując uśmiechnąć się naturalnie.


Siadamy przy stole, a ja pytam go o życie, o pracę, o plany. Odpowiada zdawkowo, jakby każde moje pytanie było przeszkodą, którą musi szybko pokonać. W końcu przechodzi do sedna.


– Babciu, wiesz... mam teraz ciężki okres. Auto się zepsuło, a w pracy zalegają z wypłatami. Pomyślałem, że może mogłabyś mi trochę pomóc. Oczywiście oddam, jak tylko się sytuacja poprawi – mówi, unikając mojego wzroku.


To nie pierwszy raz, kiedy Mateusz mnie o coś prosi. I nie pierwszy raz, kiedy obiecuje, że odda. Ale nigdy tego nie robi. Czuję, jak coś we mnie pęka. Nie chodzi o pieniądze – gdybym miała ostatni grosz, oddałabym go bez wahania. Chodzi o to, że każda jego wizyta, każde miłe słowo, wydaje się teraz mieć cenę. Cenę, którą zawsze muszę zapłacić.


– Mateusz, wiesz, że cię kocham i zawsze chcę ci pomóc – zaczynam, choć słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. – Ale powiedz mi szczerze: czy odwiedziłbyś mnie, gdybyś niczego nie potrzebował?


Zapada cisza. Jego spojrzenie ucieka gdzieś w bok, a ja widzę, że nie ma odpowiedzi. To milczenie mówi więcej, niż chciałabym usłyszeć.


Po chwili wstaje. Dziękuje za sernik, mówi, że musi już iść, że ma jeszcze coś do załatwienia. A ja zostaję sama w pustym domu, patrząc na stół pełen jedzenia, które przygotowałam dla niego.


To samo dzieje się z jego siostrą, Olą. Przyjeżdża raz na kilka miesięcy, uśmiecha się, przytula, a potem z tym samym zniecierpliwieniem w głosie zaczyna rozmowę o pieniądzach.

„Babciu, tylko na chwilę, tylko pożyczka. Zawsze możesz na mnie liczyć!” – mówi, a ja kiwam głową, bo wiem, że nieprawda.


Oni wszyscy kochają mnie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują. To nie sernik ich przyciąga, nie wspomnienia ani rozmowy. To pieniądze, które ledwo wiążę z emerytury, bo chcę im dać wszystko, co mogę. Ale coraz częściej zastanawiam się: Co stanie się, gdy tych pieniędzy zabraknie? Czy wtedy będą mnie jeszcze odwiedzać? Czy wtedy moje drzwi będą otwierane tylko przez listonosza z rachunkami?


Patrzę na sernik, który zaczyna tracić zapach, na ciszę, która znów zapanowała w moim domu, i czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałabym wierzyć, że to ja coś źle rozumiem, że to tylko przypadek, że ich miłość do mnie nie jest związana z portfelem. Ale serce podpowiada mi coś innego.


Oni odchodzą, a ja zostaję – z pustymi talerzami i jeszcze bardziej pustym sercem.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Całe życie opiekowałam się rodziną": Na starość nie mam nikogo, kto zadbałby o mnie


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Zawsze wspierałam córkę finansowo": Teraz, kiedy potrzebuję pomocy, odwraca się ode mnie