Nie z grzeczności, nie z przyzwyczajenia, tylko tak – od serca. Może wtedy, gdy byłam jeszcze młoda i wierzyłam, że małżeństwo i dzieci to spełnienie marzeń każdej kobiety. Dziś mam 45 lat i czuję się jak ktoś, kto utknął w czyimś cudzym życiu.

Każdy mój dzień wygląda tak samo. Wstaję o szóstej, żeby przygotować śniadanie. Mąż, jak zwykle, nie powie nawet „dziękuję”, tylko mruknie coś o kawie. Syn nastolatek rzuci plecak na podłogę i powie, że „nie ma czystych skarpetek”, a córka obrazi się, bo „nie ma co ubrać”.

Potem praca. Siedzę za biurkiem, klikam w komputer, odliczam godziny. W drodze powrotnej zakupy, gotowanie, pranie, zmywanie. A wieczorem – cisza, której nie da się polubić.

Kiedyś myślałam, że rodzina to ciepło i wsparcie. Dziś wiem, że czasem to więzienie z ładnymi firankami.

Chciałam być dziennikarką. Pisać, podróżować, poznawać ludzi. Ale gdy urodził się pierwszy syn, wszystko zeszło na dalszy plan. Potem drugie dziecko, potem kredyt, potem „życie”. Mąż powiedział:

– Nie ma co gonić za mrzonkami. Rodzina to twoje powołanie.

Wtedy mu uwierzyłam. Dziś myślę, że to był początek końca mnie samej.

Z mężem coraz częściej mijamy się w milczeniu. Nie ma już rozmów, nie ma bliskości, nie ma nawet kłótni – tylko chłód i rutyna. Czasem patrzę na niego przy stole i zastanawiam się, czy kiedykolwiek był tym człowiekiem, którego kiedyś kochałam. A może ja po prostu wtedy nie wiedziałam, czym naprawdę jest miłość?

Ostatnio, gdy próbowałam z nim porozmawiać, tylko wzruszył ramionami:

– Co ty znowu wymyślasz, Anka? Przecież wszystko jest dobrze.

Nie, nie jest. I może właśnie to boli najbardziej – że on tego nawet nie widzi.

Kiedyś mówiłam, że dla dzieci zrobię wszystko. I zrobiłam. Oddałam im młodość, zdrowie, spokój. Nie żałuję, że są, ale żałuję, że w tym wszystkim przestałam być sobą.

Syn patrzy w telefon, córka przewraca oczami, gdy proszę o pomoc. Nie potrzebują mnie – tylko moich obiadów, prania i pieniędzy. A ja czuję się jak cień, który krąży po domu, żeby wszystko działało.

Czasem, gdy leżę w łóżku i nie mogę zasnąć, wyobrażam sobie, że po prostu znikam. Bez kłótni, bez słów, bez pożegnania. Że jadę gdzieś daleko – do miejsca, gdzie nikt mnie nie zna.
Kupuję tani bilet, wynajmuję mały pokój nad morzem i zaczynam od nowa.

Nie jako żona. Nie jako matka. Tylko jako kobieta, która jeszcze potrafi oddychać.

Wiem, że pewnie nigdy tego nie zrobię. Zbyt dużo obowiązków, zbyt dużo winy, zbyt dużo lat, które mnie ukształtowały. Ale wiem też jedno – nie chcę już żyć tylko dla innych.

Czasem trzeba chcieć uciec, żeby zrozumieć, jak bardzo jest się więźniem. I choć nie mam odwagi spakować walizki, to po raz pierwszy od dawna mam odwagę pomyśleć o sobie.

Bo może nie chodzi o to, żeby rzucić wszystko w diabły – tylko wreszcie przestać udawać, że wszystko jest w porządku.

To też może cię zainteresować: Pilny komunikat TVP w sprawie Strasburgera. Widzowie przecierają oczy ze zdumienia

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Marta Nawrocka zabrała głos w sprawie 7-letniej Kasi. Sprawą zajmuje się policja