Jacka Rozenka szeroka publiczność zna głównie z serialowej roli w „Barwach szczęścia”. Gra również na deskach teatru, w filmie, jest couchem, trenerem oraz prowadzi wykłady. Prowadził zawsze bardzo aktywne życie dlatego informacja o jego stanie zdrowia zaskoczyła jego i jego fanów.
2019 rok był dla niego trudny. Najpierw, na samym początku roku okazało się, że aktor ma chore serce. W kolejnych miesiącach Rozenek przeszedł udar mózgu, po którym spędził 1,5 miesiąca w szpitalu. Rokowania były smutne, lekarze sugerowali, że następstwa udaru mogą być poważne, a powrót aktora do aktywnej pracy stoi pod znakiem zapytania.
Aktor jednak był bardzo zdeterminowany i pełny wiary w powrót do zdrowia. Podjął się rehabilitacji i wszystko wskazuje na to, że wróci do życia publicznego. Rozpoczął już pracę w studiu dubbingowym, planowany jest też jego powrót do gry w serialu „Barwy szczęścia” i na deski Teatru Kamienica.
O tym jak zmieniło się jego życie, mówi w wywiadzie dla Plejady:
To, że coś takie mnie spotkało, było dla mnie sporym zaskoczeniem.(…) Mój cel jest taki, żeby zakończyć rehabilitację i doprowadzić się do pełnej sprawności do końca roku.(…) Pewnie będę teraz pracował trochę mniej. Dostosuję się do nowych warunków. Ale nie zamierzam zamykać się w czterech ścianach i nic nie robić – mówi w wywiadzie.
Opowiada też o tym co zdecydowało o wyborze jego drogi życiowej:
-To dość zabawna historia. (śmiech) Pomagałem swojej pierwszej żonie podczas egzaminów w jednej z prywatnych szkół. Ona śpiewała piosenkę, a ja akompaniowałem jej na gitarze. W komisji była między innymi Joanna Szczepkowska.
Zaczepiła mnie i powiedziała, że widzi we mnie potencjał i powinienem zdawać do szkoły teatralnej. Byłem tym lekko zdziwiony. Studiowałem wtedy filozofię i, delikatnie mówiąc, byłem dość odległy od aktorstwa. Na początku nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, ale po roku stwierdziłem, że przygotuję się do egzaminów wstępnych i spróbuję swoich sił. No i się dostałem – mówi.
Jacek Rozenek tak ocenia wybór swojej zawodowej ścieżki:
-Wiele się zmieniło od czasów, kiedy kończyłem studia. Ten zawód jest dziś czymś zupełnie innym niż wtedy. Gdy zaczynałem swoją przygodę z aktorstwem, wydawało mi się, że będę pracował przede wszystkim w teatrze. Marzyłem o tym, by grać w ważnych, istotnych spektaklach. I tak było przez pierwszych pięć lat. Potem zaczęło się to zmieniać. Obecnie teatr nie niesie już w sobie nic atrakcyjnego dla mnie.
O pracy w Teatrze Kamienica mówi:
– Tak, ale to są spektakle rozrywkowe. W dwóch sztukach gram faceta, który przebiera się za kobietę, a w jednym jakiegoś erotomana. Te sztuki mają bawić widzów, nic więcej. Nie niosą one żadnej misji, żadnego głębszego przesłania. Oczywiście, to też jest potrzebne, ale nie powinniśmy się do tego ograniczać. Może to ryzykowne, co powiem, ale dziś teatr jest dla mnie trochę metaforą telewizyjnej telenoweli. Nie jestem temu totalnie przeciwny, bo jeśli by tak było, nie grałbym w żadnym spektaklu. Po prostu mnie to aż tak nie pociąga.
Zapytany o rolę, która przyniosła mu największa popularność mówi:
– Na pewno któraś serialowa. Ale która? Trudno mi powiedzieć, bo brałem udział w wielu produkcjach telewizyjnych. Pamiętam, że swoją pierwszą większą rolę zagrałem w „Klanie”. Wcieliłem się wtedy w homoseksualistę. Producenci na początku bali się, że się na to nie zgodzę.
Pytali mnie, czy na pewno wszystko przemyślałem. Ja nie miałem z tym żadnego problemu. Mimo że tematu homoseksualizmu nie poruszano wtedy w mediach tak często jak dziś, dla mnie to było naturalne. Nie widziałem powodów, dla których miałbym nie przyjąć takiej roli. Cieszyłem się, że telewizja nie boi się eksperymentować i chce wprowadzić do serialu taką postać. Dodam jeszcze, że nie spotkały mnie z tego powodu później żadne problemy czy nieprzyjemności.
W świecie dubbingu Rozenek jest też postacią rozpoznawalną. Został zauważony przez producentów „Gwiezdnych wojen”, użyczał swojego głosu do kilku gier, w tym do „Wiedźmina. O tym, co skłoniło go do podjęcia tego wyzwania mówi:
– Gdy zaczynałem swoją karierę, miałem w sobie wiele pasji i szaleństwa. Rzucałem się we wszystko, co związane było z moim zawodem. Coś pochłaniało mnie bardziej, a coś mniej, ale cały czas intensywnie pracowałem. Okazało się, że dubbing sprawia mi wielką radość. Z czasem zacząłem dostawać coraz więcej propozycji i tak już w tym zostałem.
Jacek Rozenek nie pokazuje się publicznie z rodziną, dba o zachowanie prywatności.
– Po co miałbym to robić? Co media społecznościowe mają wspólnego z prawdziwym życiem? Rodzina jest dla mnie zbyt ważna, żeby pokazywać ją na Facebooku. Często rozmawiam o tym z synami. Oczywiście, nie chcę ich zniechęcać do korzystania z social mediów, ale tłumaczę im pewne mechanizmy, które rządzą tym światem. Oni zdają sobie sprawę, że w Internecie, podobnie jak w tabloidach, niewiele jest prawdy. Próżno tam szukać jakichś wartości. Wszystko jest banalizowane i spłaszczane. Nie każdy to dostrzega, ale ostatecznie sprowadza się to jedynie do zarabiania pieniędzy.
Aktor prostuje też historię, która obiegła media o jego rzekomym omdleniu przed spektaklem:
– Tę historię wymyślili moi „przyjaciele” z tabloidów. Nie wiedzieli, co się ze mną dzieje, więc stworzyli taką bujdę. Nic takiego nie miało miejsca. Nie zemdlałem w teatrze. Źle się czułem już od grudnia. Miałem wysoką gorączkę, więc poszedłem do lekarza, który powiedział mi, że to przeziębienie i przepisał mi antybiotyk. Nic to nie dawało. Nie widziałem żadnej poprawy. Odbijałem się od gabinetu od gabinetu, aż w końcu trafiłem na doktora, który skierował mnie na badania serca. Gdy zobaczył wyniki, natychmiast wysłał mnie do szpitala.
Miałem frakcję wyrzutową serca na poziomie dwunastu procent. Normą jest sześćdziesiąt. To był jakiś koszmar! Do pięćdziesiątego roku życia nigdy nie byłem w żadnym szpitalu. Byłem wkurzony, bo wieczorem miałem grać w Teatrze Kamienica. Zadzwoniłem więc do dyrektora i on od razu powiedział mi, że wystąpi za mnie w spektaklu. Powiedział, żebym jechał do szpitala i niczym się nie przejmował, bo zdrowie jest najważniejsze.
Na miejscu okazało się, że dotarłem w ostatnim dobrym momencie. Lekarze powiedzieli mi, że byłem już w terminalnym stanie i schodziłem z tego świata. Gdybym nie pojechał wtedy do szpitala, pewnie już by mnie nie było. Na szczęście lekarzom udało się mnie uratować. Dowiedziałem się, że jestem poważnie chory i mam zniszczone serce. Usłyszałem, że do końca życia nie będę mógł już ćwiczyć i przemęczać się. Byłem załamany. Ale wyszedłem po jakimś czasie ze szpitala i pracowałem dalej. Potem drugi raz tam trafiłem, znowu wyszedłem i później spotkał mnie udar.
Aktor po tym jak trafił do szpitala, nie był świadomy faktycznego stanu swojego zdrowia. Lekarze poinformowali rodzinę o zagrożeniach, jednak bliscy aktora bali się przekazać mu tę wiadomość. Aktor optymistycznie podchodził do stanu w jakim się znalazł. Wierzył, że jest potrzebny rodzinie i musi do nie wrócić.
O tym jak zmieniło się jego życie aktor mówi:
Tak. Zacząłem częściej zastanawiać się nad życiem, bo w końcu miałem na to czas. No i pogłębiło to moje niezbyt optymistyczne wnioski, które miałem już wcześniej. Kiedyś wydawało mi się, że gdy odzyskamy wolność, to obudzą się w nas same dobre emocje. No i tak się stało, ale wyszło też na wierzch sporo złego. Dlatego pewnych wartości trzeba bronić, przynajmniej ja będę tak robił.(…)
Ale ja się już przed udarem cieszyłem z każdego dnia. Nie wiem, czy można bardziej. (śmiech) To bardzo nieprzyjemna neurofizjologiczna choroba, która ostro daje po głowie. Ale przecież kiedyś to się skończy. Jestem w trakcie rehabilitacji i czuję się niewiarygodnie dobrze.
Żyję i to jest najważniejsze. Nie oczekuję, że udar, który przeszedłem, nie pozostawi po sobie żadnych skutków. Pewnie w jakimś stopniu będę go zawsze odczuwał. Ale skoro coś takiego mnie spotkało, to pewnie z jakiegoś powodu. I skoro przeżyłem, to zapewne też ma to jakiś głębszy sens. Tego się trzymam.
Chcesz poznać zarobki obywateli Szwajcarii? Przeczytasz o tym tutaj: ILE PRZECIĘTNIE ZARABIA OBYWATEL SZWAJCARII? TA KWOTA ZWALA Z NÓG!
Metamorfoza gwiazdy. Poznajesz? ZNANA PIOSENKARKA POKAZAŁA ZDJĘCIE Z DZIECIŃSTWA. BARDZO SIĘ ZMIENIŁA?
Dominika Koba