Spojrzałam na ekran. Mama.

Wiedziałam, czego chce.

Zawsze chodziło o to samo.

O pieniądze.

— Cześć, mamo.

— Cześć, kochanie. Jak tam u ciebie?

Znałam ten ton. Uśmiechnęłam się gorzko.

Najpierw kilka minut pozornej troski, a potem prośba, której nie mogłam odmówić.

— Wiesz… mam taką sytuację — zaczęła, a ja zacisnęłam zęby.

— Ile?

Chwila ciszy.

— Dwa tysiące.

Westchnęłam.

— Mamo, masz emeryturę.

— No tak, ale wiesz, jak jest. Rachunki, życie… Poza tym, to chyba nie problem dla ciebie, prawda?

Nie czekała na moją odpowiedź.

Bo dla niej to było oczywiste.

Że zapłacę.

Że się nie sprzeciwię.

Bo zawsze tak było.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło.

Kiedy pieniądze stały się głównym tematem naszych rozmów.

Kiedy przestałam być dla niej córką, a stałam się bankomatem.

Płaciłam, bo czułam, że powinnam.

Bo przecież to matka.

Bo przecież wychowała mnie, poświęcała się, nie miała łatwo.

Ale ile razy można spłacać dług, który nigdy się nie kończy?

— Dwa tysiące to dużo, mamo — powiedziałam ostrożnie.

— Och… — usłyszałam w jej głosie nutę obrazy. — Nie wiedziałam, że dla własnej matki będziesz liczyć każdy grosz.

Zamknęłam oczy.

Zawsze to samo.

Zawsze emocjonalny szantaż.

Zawsze poczucie winy, które miało mnie zmusić do uległości.

— Mamo, ja też mam swoje wydatki.

— No tak. Twoje życie jest ważniejsze od mojego, prawda?

Tym razem coś we mnie pękło.

— A czy moje życie kiedykolwiek było dla ciebie ważne?

Zapadła cisza.

Nie usłyszałam odpowiedzi.

Bo odpowiedź była oczywista.

Dla niej byłam tylko kimś, kto miał oddać jej wszystko.

Bo ona dała mi życie.

A teraz musiałam za to płacić.

To też może cię zainteresować: Mocne słowa podczas Orłów 2025. Prowadzący wprost o Trumpie

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Helenka cudem przeżyła. Rodzice karmili ją wyłącznie winogronami. Ujawniono, co dalej z jej rodziną