Stałam w kuchni, mieszając zupę w garnku. Był wtorek, godzina 11:00, a ja już od rana krzątałam się po domu, szykując kolejne danie dla mojej synowej i wnuków. W tle brzmiał dzwonek telefonu – wiedziałam, że to ona, Ewelina, sprawdzająca, czy wszystko będzie gotowe na czas.


Odebrałam, próbując ukryć zmęczenie w głosie.


– Dzień dobry, mamo – zaczęła jak zawsze. – Mam nadzieję, że dziś też zrobisz coś smacznego. Dzieci uwielbiają twoje kotlety.


Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo szybko dodała:


– Aha, i może ugotujesz też coś na jutro? W pracy mam straszny młyn, a po pracy to już sama rozumiesz, zero czasu na cokolwiek.


Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić. Nie chciałam wybuchać, nie chciałam się kłócić, ale wewnętrznie czułam, jak coś we mnie się łamie. Codziennie, od kilku miesięcy, gotowałam obiady dla jej rodziny. Było to w porządku przez pierwszy tydzień, może dwa – rozumiałam, że Ewelina i mój syn, Tomek, są zapracowani. Ale teraz? Teraz czułam się jak kucharka, nie jak babcia.


Po południu przyjechali po odbiór obiadu. Dzieci wbiegły do domu, rzuciły mi się na szyję, a synowa zaczęła pakować przygotowane jedzenie do pojemników.


– Mamo, wiesz, ile mi to ułatwia życie – powiedziała z uśmiechem. – Dzięki tobie mogę się skupić na pracy i dzieciach. Jesteś niezastąpiona!


Uśmiechnęłam się słabo, ale nie mogłam już dłużej milczeć.


– Ewelino, czy możemy porozmawiać?


Spojrzała na mnie zaskoczona.


– Oczywiście, o co chodzi?


Wzięłam głęboki oddech.


– Czuję, że trochę przesadzasz z tymi obiadami. Gotuję codziennie, nie mam już siły. To nie jest moja rola, by codziennie przygotowywać jedzenie dla waszej rodziny.


Jej uśmiech zbladł, a w oczach pojawił się cień irytacji.


– Mamo, przecież to dla wnuków. Oni kochają twoje jedzenie. Czy naprawdę to aż taki problem?


– To nie chodzi o to, czy to problem, czy nie – odpowiedziałam, starając się zachować spokój.

– Chodzi o to, że czuję się wykorzystywana. Chciałam pomagać, ale teraz to wygląda, jakbym była od tego uzależniona.


Ewelina przewróciła oczami i westchnęła.


– Wiedziałam, że prędzej czy później zaczniesz narzekać. Myślałam, że jako babcia zrozumiesz, jak ciężko jest młodym ludziom w dzisiejszych czasach.


Te słowa były jak nóż w serce. Zrozumiałam, że dla niej moja pomoc to nie akt miłości, a obowiązek, który powinnam spełniać bez słowa sprzeciwu. Mój syn, który do tej pory milczał, w końcu się odezwał:


– Mamo, przecież zawsze lubiłaś gotować. Dlaczego teraz to problem?


Spojrzałam na niego z bólem w oczach.


– Tomek, lubię gotować, ale dla siebie, od czasu do czasu dla was. Nie codziennie, jakbym była kucharką na etacie. Jestem babcią, nie służącą.


W pokoju zapadła cisza. Ewelina wzięła dzieci i wyszła, trzaskając drzwiami. Tomek rzucił mi jeszcze jedno pełne rozczarowania spojrzenie, po czym poszedł za nią.


Zostałam sama, siedząc przy kuchennym stole. Czy byłam złą matką, złą babcią? Czy moje pragnienie spokoju i przestrzeni dla siebie naprawdę czyniło mnie egoistką?


Patrzyłam na pustą kuchnię i zastanawiałam się, kiedy przestałam być matką i babcią, a zaczęłam być jedynie "tą, która gotuje". Wiedziałam jedno – jeśli teraz nie postawię granic, będę je przekraczać każdego dnia, aż w końcu stracę resztki siebie. Może dzieci będą złe, może nie zrozumieją. Ale czy to oznacza, że mam poświęcić wszystko, nawet własną godność? Nie. Bo miłość babci to nie serwowanie obiadów, a bycie obecnym, kiedy naprawdę tego potrzebują.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Sprzedałam działkę, żeby pomóc synowi": Teraz udaje, że nigdy mu nie pomagałam


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mój partner nie chce wziąć ślubu, bo uważa, że w tym wieku to już nie ma sensu": Czy to ja wymagam za dużo