To miało być nasze wspólne życie, nasza wspólna decyzja. Marzyłam o dziecku od lat, wyobrażając sobie, jak razem wychowujemy małą istotkę, pełni miłości i wsparcia. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, myślałam, że to początek nowego, pięknego rozdziału w naszym życiu. Ale nigdy nie przewidziałam, jak bardzo samotna poczuję się jako matka.


Na początku wszystko było dobrze. Mój mąż wydawał się cieszyć, choć nie tak entuzjastycznie jak ja. W końcu dziecko było dla mnie największym marzeniem, a on zawsze mówił, że nie jest mu to obojętne, choć nie planował tego tak mocno jak ja. Miałam nadzieję, że kiedy nasze dziecko przyjdzie na świat, wszystko się zmieni. Myślałam, że wtedy poczuje tę samą radość, którą czułam ja.


Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.


Po narodzinach naszego syna zaczął się wycofywać. Na początku było to subtelne – coraz mniej zaangażowania w codzienne życie, coraz rzadsze zainteresowanie jego rozwojem. Kiedy prosiłam go o pomoc w zakupach dla dziecka, zawsze miał jakieś wymówki. Z czasem te wymówki zaczęły zamieniać się w coś więcej – w gniew, frustrację, która rosła z każdym kolejnym dniem.


– To ty chciałaś dziecka, nie ja – powiedział pewnego dnia, kiedy zapytałam go, dlaczego nie chce pomóc w zakupach nowych ubranek. – Jeśli to twoje marzenie, to dlaczego ja mam za to płacić?


Zamarłam. Jego słowa były jak uderzenie w twarz. Czy naprawdę tak myślał? Że nasze dziecko, które miało być owocem naszej wspólnej miłości, było tylko „moim” marzeniem?

Próbowałam zrozumieć, skąd to się wzięło, ale jego ton, jego chłodne spojrzenie, wszystko mówiło mi jedno – przestało mu zależeć. A może nigdy mu nie zależało?


Z każdym dniem sytuacja się pogarszała. Wszystko, co dotyczyło dziecka – od pieluch po zabawki, od lekarstw po ubranka – stało się moim obowiązkiem. Ale nie tylko obowiązkiem, stało się też moim finansowym ciężarem. Kiedy przynosiłam do domu coś nowego, zawsze padało to samo pytanie.


– Z czego to zapłaciłaś? – pytał z chłodem w głosie. – Mam nadzieję, że nie z naszych wspólnych pieniędzy.


Wtedy zrozumiałam, że dla niego nasz syn był tylko „moim” dzieckiem, a ja musiałam płacić za swoje marzenie. Niezależnie od tego, że żyliśmy razem, że mieliśmy wspólne życie, wszystko, co związane było z naszym dzieckiem, miało być tylko moją odpowiedzialnością. Jakby ojcostwo nie dotyczyło jego w takim samym stopniu, jak dotyczyło mnie.


Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, jego odpowiedzi były coraz bardziej bolesne.


– Dlaczego mam płacić za coś, czego nie chciałem? – mówił. – To ty się uparłaś na dziecko. To twoja sprawa.


Te słowa paliły mnie od środka. Jak mógł tak mówić o naszym dziecku? Jak mógł uważać, że to „moja sprawa”, skoro byliśmy rodziną? Każdego dnia czułam, jak narasta we mnie ból i gniew. Byłam zmuszona sama radzić sobie z codziennymi wydatkami, z codziennymi obowiązkami, a on stał z boku, jakby to wszystko go nie dotyczyło.


Czasem, kiedy siedziałam w ciszy z naszym synkiem w ramionach, zastanawiałam się, jak do tego doszło. Jak to możliwe, że osoba, którą kiedyś kochałam, stała się kimś tak obcym, kimś, kto nie chciał mieć nic wspólnego z naszym dzieckiem. Przestał być partnerem, przestał być ojcem. Stał się widzem, który z boku obserwuje moje życie, nie mając z nim nic wspólnego.


I choć każdego dnia walczę o to, by nasz syn miał wszystko, czego potrzebuje, to wiem, że nie mogę dłużej walczyć o coś, co dawno przestało istnieć – nasze małżeństwo. On wybrał swoją drogę, a ja muszę iść swoją. Ale w tym wszystkim wiem jedno – nigdy nie pozwolę, żeby nasz syn poczuł się jak ciężar. Bo dla mnie jest wszystkim, czego kiedykolwiek pragnęłam, i zrobię wszystko, by miał życie, na jakie zasługuje.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięta. "Postanowiłem wziąć rozwód, ponieważ moja żona nie chce gotować i sprzątać": Cały dzień leży i ogląda seriale


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięta. "Nie lubię swoich wnuków": Nic nie mogę z tym zrobić i nikt mnie nie rozumie