Że mąż i żona są jedną drużyną, a teściowa – jeśli nie przyjaciółką, to przynajmniej kimś, kto życzy dobrze. Dziś wiem, że byłam naiwna. Bo mój mąż prowadził podwójne życie, a jego matka trzymała mu świeczkę.

Przez lata żyliśmy spokojnie. Nie idealnie, ale stabilnie. Dom, praca, dzieci, weekendy u teściów, święta razem. Taki obrazek jak z pocztówki — tylko że, jak się okazało, ktoś tę pocztówkę podpisał cudzym imieniem.

Zaczęło się niewinnie. Telefony wieczorami, niby służbowe spotkania, delegacje, które pojawiły się nagle po latach pracy za biurkiem. Nie podejrzewałam niczego. Wierzyłam mu. Bo przecież był moim mężem.

Aż pewnego dnia coś mnie tknęło. Wracał późno, zmęczony, ale zadowolony. Uśmiechał się sam do siebie.

Zapytałam żartem:


— Coś ty taki wesoły? Nowa sekretarka taka ładna?


Roześmiał się, pocałował mnie w czoło i powiedział:


— Ty to zawsze coś sobie wymyślisz.

Nie drążyłam. Ale zaczęłam obserwować. I wtedy zauważyłam, że kiedy jedzie „do mamy”, nie odbiera telefonu. A teściowa zawsze mówiła:

— Tak, był dziś, pomógł mi w ogródku. Taki dobry syn.

Dziś wiem, że w tym czasie nie grzebał w ziemi, tylko w czyimś życiu.

Prawda wyszła na jaw przypadkiem. Zadzwoniła do mnie koleżanka, która pracuje w sklepie. Powiedziała, że widziała mojego męża — z jakąś kobietą, młodą, zadbaną, ubraną jak z katalogu. Trzymali się za ręce. Powiedziała, że wyglądał na zakochanego. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.

Nie chciałam wierzyć. Pojechałam do teściowej, żeby zapytać. Uśmiechała się sztucznie, zapraszając mnie do środka. Usiadłyśmy przy stole, a ja zapytałam wprost:

— Mamo, wiesz coś o innej kobiecie w życiu mojego męża?

Zbladła, spuściła wzrok. A potem powiedziała coś, czego nigdy nie zapomnę:

— Dziecko, nie mieszaj w to mnie. To jego sprawa.

To był moment, w którym świat przestał mieć sens. Bo zrozumiałam, że nie tylko on mnie zdradził. Ona też. Milczeniem, przyzwoleniem, obojętnością.

Później wszystko posypało się jak domek z kart. Okazało się, że jego „delegacje” to weekendy w pensjonacie nad jeziorem. Że kochanka dzwoniła do niego, gdy siedział przy naszym stole. Że wiedzieli o tym wszyscy — poza mną.

Kiedy się z nim skonfrontowałam, nie zaprzeczał. Powiedział tylko:

— Nie chciałem cię ranić.


Zaśmiałam się przez łzy.


— Nie chciałeś? Więc dlatego wolałeś, żebym żyła w kłamstwie?

Spakowałam jego rzeczy. Wyszedł. A teściowa? Zadzwoniła następnego dnia. Nie żeby przeprosić.


Powiedziała tylko:


— Syn to syn, ale żona... żona może się zmienić.

Odłożyłam słuchawkę. Nie oddzwoniłam nigdy więcej.

Dziś mieszkam sama. Nie mam męża, nie mam teściowej, nie mam złudzeń. Ale mam coś, czego nie miałam przez te wszystkie lata — spokój.

Bo najgorsza zdrada to nie ta w sypialni. To ta, która dzieje się przy rodzinnym stole, kiedy ludzie, których kochasz, milczą, żeby nie zburzyć własnej wygody.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Całe życie odkładałam na spokojną starość": Nie po to, by dorosłe córki żyły z mojej emerytury

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Jan Paweł II zmagał się z poważną chorobą. Dotyka coraz więcej Polaków