Nie spodziewałam się takiego gestu. Wiedziałam, że to duży wydatek, więc od razu zapewniłam, że zrobimy wszystko skromnie — byle z sercem. Ona tylko machnęła ręką i powiedziała:


— Dziecko, ja mam tylko jednego syna. Jemu się należy porządne wesele.

Brzmiało pięknie. Do czasu, aż zrozumiałam, że porządne w jej słowniku znaczy: takie, jak ona chce.

Najpierw zaczęło się niewinnie — od menu. Chciałam coś prostego, ona uparła się na pięć dań, w tym dziczyznę, której nikt z nas nawet nie lubił. Potem dekoracje:


— Złoto, kochanie. Złoto wygląda elegancko.


Mówiła to z taką pewnością, że nie miałam serca protestować, choć w duszy marzyłam o prostych, pastelowych kwiatach.

Ale najgorsze przyszło, gdy przyszło do sukni. Zawsze marzyłam o czymś lekkim, zwiewnym, z koronką. Delikatnie, po mojemu. Zabrała mnie do salonu, popatrzyła na mnie z góry i powiedziała:


— W tej wyglądasz jak dziewczynka z komunii. Trzeba coś z klasą.

I wtedy ją zobaczyłam — tę suknię, którą wybrała dla mnie. Ciężką, błyszczącą, obszytą kamieniami jak z taniego filmu o księżniczkach. Zamiast się wzruszyć, chciało mi się płakać. Ale gdy powiedziałam, że to nie w moim stylu, spojrzała na mnie z chłodem i rzuciła:

— To ja płacę. A w moim domu panna młoda nie wygląda jak z targu.

Wtedy zrozumiałam, że to nie był prezent. To był bilet w jedną stronę — do świata, w którym nic nie mogę mieć po swojemu.

W dniu ślubu patrzyłam w lustro i nie poznawałam siebie. Suknia nie moja, fryzura nie moja, nawet bukiet — wybrany przez nią. Miałam uśmiechać się do gości, choć w środku czułam się jak aktorka w cudzym teatrze.

Wszystko było perfekcyjne. Dokładnie tak, jak chciała teściowa. Tylko że ja — panna młoda — czułam się jak statystka we własnym życiu.

Po ceremonii powiedziała z dumą:


— No widzisz, jak pięknie wyszło? Nawet nie musiałaś się niczym martwić.


A ja odpowiedziałam cicho:


— Tak, mamo. Nie musiałam niczym... oprócz siebie.

Ludzie mówili później, że mieliśmy wesele marzeń. Ale to nie było moje marzenie. To był jej spektakl, w którym zapomniała, że to ja miałam być główną bohaterką.

Dziś, po latach, śmieję się gorzko, kiedy ktoś mówi, że teściowa zrobiła nam „dar niebios”. Bo to nie był dar. To była pułapka z kokardką — zapłaciła za wesele, a w zamian chciała mieć mnie na własność.

To też może cię zainteresować: Już wkrótce cofniemy zegarki! W tym roku wcześniej niż zwykle

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Joanna Kurska zabrała głos w sprawie Pauliny Smaszcz. Padły mocne słowa