Teraz zastanawiam się: "Czy kiedykolwiek ich miałam, czy kiedykolwiek mnie zaakceptowali?" Jestem późnym dzieckiem, ponad dwadzieścia lat młodszym od mojego brata. Mój brat był żonaty przez długi czas, jego syn ma teraz czternaście lat.
Studiował, kiedy się urodziłam, potem został zabrany do wojska, ożenił się i ostatecznie kupił mieszkanie z żoną na kredyt hipoteczny. Mieszkałam z naszymi rodzicami przez te wszystkie lata. Moi rodzice mają mieszkanie komunalne, nie sprywatyzowali go. Mieszkaliśmy w dawnym baraku: wspólny korytarz, toaleta na podwórku, wspólna kuchnia, a ojciec z sąsiadami sami zrobili sobie prysznic na końcu korytarza.
Ojcu zawsze obiecywano w pracy normalne mieszkanie, ale nigdy się nie doczekaliśmy. Kiedy zmarła moja matka, miałam siedemnaście lat, a po jej śmierci mój ojciec i ja pozostaliśmy zameldowani w naszym mieszkaniu. Kiedy zmarła moja matka, mój ojciec zaczął pić, czemu sprzyjało środowisko składające się głównie z ludzi z marginesu.
Po skończeniu studiów nie wróciłam do gniazda rodziców, tylko przeprowadziłam się do wynajętego jednopokojowego mieszkania — Córka, mieliśmy pożar, ale udało mi się uratować dokumenty i kilka rzeczy. Fakt pożaru nie zmartwił zbytnio ojca, bo wśród pogorzelców rozeszły się plotki, że dostaną normalne mieszkania.
Zadzwoniłam do brata, a on powiedział mi: "Skąd mam wiedzieć, co robić? Nie chcę zabierać ojca, przeprowadzi się, kiedy dostanie mieszkanie... Mój ojciec nie mógł doczekać się mieszkania tylko przez kilka tygodni: zmarł na atak serca. W tym czasie poinformowano mnie w gminie, że mam prawo do mieszkania o takim samym metrażu, jak nasze mieszkanie.
Byłam oszołomiona, bo nie mogłam zrozumieć, o kogo chodzi, bo moja mama zawsze mówiła, że tylko ja powinnam dostać mieszkanie, bo mój brat już dawno się wymeldował z naszego mieszkania. — Co ty myślałaś, że dostaniesz całe mieszkanie? - powiedziała do mnie bratowa, kiedy spotkaliśmy się po otrzymaniu dokumentów mieszkaniowych. - Nawet jeśli mieszkanie zostało sprywatyzowane, to i tak spadek jest dzielony równo między dzieci.
Zrozumiałam, że w słowach bratowej był jakiś sens, ale nie mogłam pojąć, dlaczego tak podle postąpiła. Nie pozwałam rodziny, choć zdawałam sobie sprawę, że nie wszystko było tak przejrzyste, jak rodzina chciała, żebym myślała. Mieszkałam w mieszkaniu sama, ponieważ chłopak mieszkał z rodzicami. Byłam szczęśliwa, że teraz mam normalne miejsce do życia, ale moją radość przyćmił fakt, że mieszkanie było duże, a co za tym idzie, czynsz nie był mały, zadzwoniłam do brata: "Czego ode mnie chcesz? Nie będę płacić czynszu, bo mój syn tam nie mieszka...
Nic nie rozumiem z prawa, ale mimo to miałam na tyle rozumu, żeby złożyć wniosek o podział majątku wspólnego. Potem bratowa zadzwoniła do mnie i zaczęła mnie wyzywać, bo nie podobało jej się to, co zrobiłam. Wtedy postanowiłam, że lepiej sprywatyzuję swoją część i ją sprzedam. Moi krewni nie chcieli sprywatyzować swojej części, więc zdecydowałam, że mogę zaoferować swój udział gminie. Gdy odmówili, mogłam sprzedać je pierwszemu nabywcy, który się do mnie zgłosił.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że zamierzasz sprzedać swoją część? Nie masz sumienia? - A ostrzegałeś mnie, kiedy zameldowałeś syna w mieszkaniu? Nie dałeś mi znać. Nie mam zamiaru czekać, jeśli chcesz, możesz wykupić mój udział, ale ja nie mam zamiaru czekać. - Po tych słowach brat wyzywali mnie wszystkimi słowami profanacji, po czym poinformowali mnie, że rezygnują ze mnie, tak jakby kiedyś uważali mnie za krewną...
Nie przegap: Joanna Koroniewska pilnie prosi o pomoc. "Nie rozumiem, jak można w tych czasach bezkarnie okradać"