Moja synowa przez długi czas nigdy nie była na urlopie macierzyńskim, chociaż wnuki są bardzo chorowite. Ona i ja na zmianę brałyśmy zwolnienia lekarskie.
Niekończący się zgiełk, stos spraw do załatwienia nie pozwalał mi na chwilę relaksu. Dlatego na wiek emerytalny czekałam jak na mannę z nieba. Dosłownie skreślałam dni w kalendarzu.
Przez pół roku żyłam jak w raju...
Rano najpierw wyprawiałam młodych do pracy, potem karmiłam wnuki, odwoziłam starsze do przedszkola i szkoły, spacerowałam z najmłodszymi, gotowałam, prałam, spotykałam się z nimi, zawoziłam na zajęcia i do szkoły muzycznej.
Ogólnie rzecz biorąc, dzień był zaplanowany co do minuty. Ale teraz znalazłam czas na moje hobby: miłość do czytania i malowania tkanin.
Pewnego dnia otrzymałam na telefon wiadomość od syna. Przeczytałam ją i nie mogłam uwierzyć własnym oczom...
Myślałam, że to jakiś straszny żart. Potem dowiedziałam się, że wiadomość wcale nie była przeznaczona dla mnie. Ale było już za późno. Słowa mojego syna przeszyły moje serce...
Oczywiście powiedziałam synowi, że mu wybaczyłam, ale nie mogłam dłużej mieszkać z nim pod jednym dachem.
Jak mógł napisać: "moja matka siedzi mi na karku, muszę wydawać pieniądze na lekarstwa dla niej"...
Ja całą emeryturę zainwestowałam we wspólne gospodarstwo domowe, a wiele leków dostaję za darmo, jest taki benefit dla emerytów...
Nic nie powiedziałam synowi. Znalazłam wynajęte mieszkanie i wyprowadziłam się. Motywowałam to tym, że było mi niewygodnie mieszkać z nimi w jednym mieszkaniu... Ale jak zapłacić czynsz? Musiałam płacić całą emeryturę za mieszkanie z jedną sypialnią.
Dobrze, że swego czasu kupiłam sobie komputer, choć synowa mi to odradzała. "Po co ci to? To skomplikowane, nic z tego nie zrozumiesz..."
Zrozumiałam! Pomogła mi córka koleżanki. Zrobiła zdjęcia chusteczek i serwetek, które pomalowałam i opublikowała je na portalach społecznościowych. Poprosiła byłych kolegów, aby zrobili mi reklamę "pocztą pantoflową". Mniej więcej tydzień później moje hobby przyniosło pierwsze prawdziwe pieniądze.
Nawet jeśli nie było to dużo, była to gwarancja, że nie będę musiała iść do domu mojego syna w najbliższej przyszłości.
Miesiąc później na klatce schodowej podeszła do mnie sąsiadka. Jej córka chciała nauczyć się malować batiki.
Miałam więc pierwszą uczennicę, a potem dołączyły do niej jeszcze dwie dziewczyny. Najciekawsze jest to, że za lekcje płacili ich rodzice! Chociaż nie nalegałam na to.
Nie przegap: Imperium biznesowe Tadeusza Rydzyka. Skąd biorą się pieniądze i co kryje się za darowiznami nieruchomości
Zerknij: Z życia wzięte. "Niewierny mąż wpadł przez swój ulubiony szalik": Zdrajca szybko dostał nauczkę