Teraz się rozwodzimy. Ja mam 62 lata, mąż 68, ale myślałam, że u nas jest wszystko w porządku…
W tego sylwestra dzieci jak zwykle dały nam kota i wyszły celebrować. Mąż stwierdził, że ma dużo dni wolnego i nudzi mu się, więc pojedzie na grób swoich rodziców i odwiedzi rodzinę swojej siostry. No i odjechał w rodzinne strony.
Wrócił po tygodniu nieobecności w domu
Niestety okazało się, że jego powrót nie nastąpił na długo. Po kolejnych siedmiu dniach ogłosił, że złożył pozew o rozwód. Chciałam wiedzieć, dlaczego po ponad trzech dekadach małżeństwa, postanowił mnie opuścić.
Nie mogłam uwierzyć w to, że po tylu wspólnych latach poleciał do szurniętej wróżki, która obiecała mu gruszki na wierzbie, jeżeli się ze mną rozwiedzie i zamieszka z nią. Rozmawiali o wspólnych planach, gdy był w rodzinnych stronach - dwa tygodnie wcześniej! To mnie zabolało tak bardzo, że nie mogłam oddychać przez ściśnięte gardło.
Nie zatrzymywałam go, nie prosiłam, żeby został. Spakował się i pojechał do niej. Zostałam sama, zraniona, zrozpaczona, rozczarowana boleśnie i w totalnej rozsypce. Nasze wspólne dzieci wspierały mnie tak, jak tylko potrafiły, ale moje serce się wykrwawiało.
Nie liczyłam czasu, nie wychodziłam z domu zbyt często, bo wstyd mi było z powodu spuchniętych od płaczu oczu, zaniedbanych włosów i ogólnego rozbicia emocjonalnego. Pewnego dnia, odwiedziły mnie dzieci i oznajmiły, że nowa baba ojca, wyrzuciła go z domu, zaraz po ostatniej rozprawie rozwodowej, która mnie ostatecznie pogrążyła w depresji.
Okazało się, że mój były mąż kontaktował się z dziećmi, aby wybadać, jakie ma szanse na powrót do mnie i do domu. Na początku nawet się ucieszyłam, że nie straciłam go jednak całkowicie, jednak otrzeźwiło mnie z tej radości wspomnienie i emocje, jakie wywołał we mnie nowiną o rozwodzie.
Nie mówię NIE, ale niczego też nie mogę obiecać... Za bardzo mnie zranił.
Co byście poradzili naszej bohaterce?
O tym się mówi: Popularny duchowny mówi o piekle. Kto będzie skazany na wieczne potępienie