W czwartek 12 czerwca runął samolot pasażerski Air India, a w niedzielę 15 czerwca – helikopter przewożący pielgrzymów. Łącznie życie straciło już ponad 280 osób. Wydarzenia te wstrząsnęły całym światem i wywołały falę pytań o bezpieczeństwo transportu powietrznego w regionie.

Czwartek, 12 czerwca. Samolot linii Air India z 244 osobami na pokładzie wystartował z lotniska w Ahmadabadzie, obierając kurs na Londyn. Według relacji służb, maszyna zniknęła z radarów już na wysokości 180 metrów. O godzinie 10:09 piloci nadali sygnał „Mayday”, lecz chwilę później kontakt z załogą został zerwany. Samolot runął na gęsto zaludnione osiedle w centrum miasta.

Zginęło 279 osób, w tym 38 na ziemi. To jedna z największych tragedii lotniczych w historii Indii. Na pokładzie znajdowali się obywatele Indii, Wielkiej Brytanii, Portugalii i Kanady. Ocalał tylko jeden człowiek – 40-letni Vishwash Kumar Ramesh, Brytyjczyk o indyjskich korzeniach.

Eksperci i media próbują znaleźć odpowiedź, co zawiodło. Błąd ludzki? Awaria techniczna? A może zła organizacja lotu? Dopiero analiza czarnych skrzynek pozwoli rozwiać wątpliwości.

Zaledwie trzy dni później, w niedzielę 15 czerwca, w stanie Uttarakhand na północy Indii doszło do kolejnej tragedii. Helikopter przewożący sześcioro pielgrzymów wracających ze świątyni Kedarnath rozbił się w trudno dostępnym, zalesionym terenie w rejonie Gauri Mai Khark. Na pokładzie znajdowało się siedem osób, w tym dwuletnie dziecko i pilot – wszyscy zginęli.

Za sterami siedział doświadczony pilot Rajveer Singh Chauhan, były wojskowy z ponad 15-letnią służbą. Według wstępnych ustaleń przyczyną katastrofy były trudne warunki pogodowe – mgła i silny wiatr, które często utrudniają loty w rejonach górskich. Cały lot miał potrwać zaledwie 10 minut – skończył się tragicznie kilka chwil po starcie.

W obu przypadkach okoliczności są wciąż badane, jednak wspólny mianownik już teraz rzuca się w oczy – zbyt wiele tragedii na raz, zbyt wiele ofiar, zbyt mało odpowiedzi. W kraju, który każdego roku staje się domem dla milionów podróży lotniczych i pielgrzymek, bezpieczeństwo transportu powietrznego staje się tematem palącym.

To nie pierwszy raz, gdy region Himalajów staje się miejscem katastrofy. Zaledwie miesiąc wcześniej w tym samym stanie zginęło siedem osób w niemal identycznych okolicznościach. Mimo nowoczesnych maszyn i doświadczonych pilotów, loty w tym rejonie nadal wiążą się z ogromnym ryzykiem.

Po obu katastrofach w Indiach zapanowała cisza – ta najbardziej przejmująca, jaka następuje po śmierci dziesiątek niewinnych ludzi. W sieci pojawiają się zdjęcia, wspomnienia i modlitwy. Ocalały z katastrofy samolotu wciąż przebywa w szpitalu. Jego historia może stać się symbolem nadziei, ale także ostrzeżeniem.

Dwa wypadki, dwa zupełnie różne loty, jedno wspólne przesłanie: w obliczu sił natury i ludzkiej omylności nawet zaawansowana technologia nie gwarantuje bezpieczeństwa. A każdy lot – choć rutynowy – może okazać się ostatnim.

To też może cię zainteresować: W wypadku samolotu zginęło ponad 240 osób. Ekspert wyjaśnia, co mogło pójść nie tak tuż po starcie


Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Trzy znaki zodiaku, dla których rodzina to świętość