Od soboty nasz kraj podzielony jest na „czerwone” i „żółte” strefy, w których obecnie jest odnotowywany największy przyrost zakażeń koronawirusem. Czy mieszkańcy tych stref rzeczywiście rzetelnie stosują się do zaleceń rządu?

Jak faktycznie wygląda sytuacja?

Minister zdrowia Łukasz Szumowski zapowiadał, że w wyznaczonych strefach wzmożone będą kontrole tego, czy mieszkańcy przestrzegają zaleceń. Według zapewnień ministra, mieszkańcy wyróżnionych stref będą mieć obowiązek noszenia maseczek także na ulicach. Czy jednak faktycznie jest to egzekwowane?

Dziennikarze portalu Fakt, udali się do Nowego Sącza i Rybnika, gdzie sprawdzili jak dokładnie wygląda życie w najbardziej zagrożonych koronawirusem strefach naszego kraju.

– Chodzę na świeżym powietrzu i bez maski, bo uważam, że nie jest to konieczne ;

– Kto to widział, aby przy takich upałach, jak ostatnio, dusić się w maskach. Prędzej człowiek zemdleje z braku powietrza, niż uchroni się przed wirusem – wyznali mieszkańcy tych miast, spotkani przez reporterów Faktu.

Mieszkańcy nie zamierzają stosować się do zaleceń

– Sytuacja jest dla nas denerwująca. Przy takiej temperaturze po kilku minutach trzeba wymienić maseczkę, bo jest cała mokra od potu – wyznał jeden z mieszkańców Wodzisława Śląskiego, mocno zirytowany całą sytuacją.

Według zaleceń rządu, w czerwonych strefach nie mogą być organizowane targi oraz kongresy. Nie funkcjonują taże siłownie, kina, parki rozrywki i wesołe miasteczka. Mecze i wydarzenia sportowe mogą odbywać się tylko i wyłącznie bez widzów, a na weselach może przebywać maksymalnie 50 osób.

Jak informował portal "Życie": TRUDNA SYTUACJA GWIAZDY „STULECIA WINNYCH”. AKTORKA ROBI WSZYSTKO, BY ODZYSKAĆ DAWNY WYGLĄD, MAŁO NIE STRACIŁA OKA, CO SIĘ STAŁO