Od dziecka starałam się robić wszystko tak, jak chciała — być najlepsza, grzeczna, mądra. Ale dla mojej matki to zawsze było za mało. Zawsze mogłam bardziej się postarać, lepiej wyglądać, mieć wyższe oceny, bardziej się uśmiechać.
Dla niej byłam projektem, nie córką.
Kiedy inne dzieci chodziły z mamami na spacery, moja siedziała w pracy albo krzyczała, że znowu nabrudziłam. Kiedy płakałam, mówiła: „Nie przesadzaj, świat cię nie będzie głaskał.” A gdy zdobywałam nagrody w szkole, kiwała głową i mówiła chłodno: „No, wreszcie coś robisz dobrze.” Nigdy nie powiedziała „jestem z ciebie dumna.” Ani razu.
Z czasem nauczyłam się nie płakać. Uczyłam się, że żeby ją zadowolić, muszę być kimś — ambitna, niezależna, silna. Więc taka właśnie się stałam.
Skończyłam studia, znalazłam dobrą pracę, kupiłam mieszkanie.I wtedy poznałam Michała.
Pierwszego człowieka, który patrzył na mnie z czułością, a nie z oceną.
Kiedy powiedziałam mamie, że wychodzę za mąż, nie ucieszyła się.
Powiedziała tylko:
– I po co ci to? Zmarnujesz sobie życie. Facet to tylko przeszkoda w karierze.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej. Bo w tamtej chwili zrozumiałam, że ona nigdy nie cieszyła się moim szczęściem. Zawsze chciała, żebym coś osiągnęła, ale nie żebym była szczęśliwa.
Zbliżał się ślub. Michał zapytał, czy na pewno nie chcę wysłać jej zaproszenia.
Pomyślałam o tym przez długie noce. Ale nie chciałam widzieć jej chłodnego spojrzenia w dniu, który miał być moim początkiem, nie kolejnym egzaminem z życia.
Nie zaprosiłam jej.
W dniu ślubu wszystko było idealne – pogoda, muzyka, goście. A jednak gdzieś w środku czułam pustkę. Bo mimo wszystko chciałam, żeby powiedziała: „Wyglądasz pięknie, córeczko.”
Nie powiedziała.
Ale przyszła.
Stanęła w drzwiach sali weselnej bez zaproszenia, w sztywnej garsonce, z tą samą miną, z jaką przychodziła na moje szkolne przedstawienia.
Spojrzała na mnie i powiedziała tylko:
– No proszę, udało ci się.
Nie płakałam. Nie chciałam dać jej satysfakcji. Ale kiedy tańczyłam z Michałem pierwszy taniec, zobaczyłam kątem oka, że odwraca się i wychodzi. Nie po to, że nie była mile widziana.Po prostu nie potrafiła patrzeć na szczęście, którego sama nigdy nie umiała dać.
Dziś mijają trzy lata od tamtego dnia. Nie rozmawiamy. Czasem dzwoni, ale ja nie odbieram. Bo już nie chcę z nią walczyć.
Nie zaprosiłam matki na wesele, bo całe życie mnie nie kochała, a chciała tylko, żebym miała sukces. I w końcu zrozumiałam, że jej miłość zawsze miała warunki.
A prawdziwa miłość — nigdy nie powinna ich mieć.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Mój 64-letni ojciec porzucił mamę po 43 latach małżeństwa": Myślał, że zaczyna nowe życie, a skończył samotny i zdradzony
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Czarne chmury nad Zbigniewem Ziobrą. Jest zawiadomienie do prokuratury