Że jak dam im wszystko, co mam, one oddadzą mi troskę i opiekę wtedy, kiedy sama będę jej potrzebować.
Tak mnie wychowano. Tak wychowałam swojego syna.
Kiedy zmarł mój mąż, zostałam sama w naszym starym, ale zadbanym domu. Syn przyjeżdżał raz na jakiś czas, czasem pomógł z zakupami, czasem coś naprawił. Mówił:
– Mamo, wiesz, że nigdy cię nie zostawię. Jak przyjdzie czas, zajmę się tobą.
I wtedy padła propozycja.
– Ale wiesz… łatwiej będzie, jeśli dom będzie przepisany na mnie. Nie będzie problemów, formalności, podatków. Ty tu dalej będziesz mieszkać, nic się nie zmieni – zapewniał.
Bałam się. Ale ufałam mu. To przecież mój jedyny syn. Podpisałam.
Na początku wszystko było jak dawniej. Ale po kilku miesiącach zaczęły się drobne zmiany.
– Mamo, muszę wynająć jeden pokój. Znajomy szuka miejsca, a to nam pomoże w rachunkach – powiedział.
Potem wynajął drugi.
Potem pojawiły się remonty, o których nic nie wiedziałam.
W końcu usłyszałam:
– Mamo, wiesz… ja chcę tu zamieszkać z Kasią. Ty mogłabyś się przenieść do czegoś mniejszego.
Zamarłam.
– Ale przecież obiecałeś, że to mój dom…
– Nie, mamo. Już nie twój.
Dziś mieszkam w kawalerce na obrzeżach miasta. Płacę czynsz z emerytury.
On nie przyjeżdża. Czasem wyśle SMS-a na święta.
Patrzę na zdjęcia w ramkach i myślę, że oddałam mu wszystko – dach nad głową, bezpieczeństwo, lata wyrzeczeń.
A w zamian dostałam ciszę.
Bo prawda jest taka: dom można przepisać. Ale miłości i wdzięczności – nigdy.
To też może cię zainteresować: Andrzej Duda zmienia etat. Na taką pensję nikt się nie spodziewał
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Geniusze rodzą się w tych miesiącach. Lista może Cię zaskoczyć