Nigdy nie miałam o to żadnych pretensji. Do szkoły poszłam w dziewięćdziesiątym trzecim, kiedy nie było zwyczaju odprowadzania dzieci do drzwi za rękę.

O ile pamiętam, babcia zaprowadzała mnie przez kilka tygodni we wrześniu i tyle. Dziecko zapamiętało drogę, a potem samo chodziło. To zrozumiałe, że to był trudny czas, moi rodzice musieli zarabiać, a nie biegać ze mną. Wszystko to sprawia, że jestem jeszcze bardziej zdezorientowana tym, co dzieje się teraz z moimi rodzicami.

W zeszłym roku moja córka zaczęła pierwszą klasę. Muszę przyznać, że dziadkowie strasznie ją rozpieszczają, prawie całują w pupę, odkąd się urodziła. Ola jest jak na razie ich jedyną wnuczką. Czasami staram się ich uspokoić, zwłaszcza moją matkę.

Mama była dla mnie zajęta przez całe życie. Najpierw na pierwszym planie była jej praca, a potem urodził się mój młodszy brat. Dzieli nas dwanaście lat różnicy, a ona z radością się z nim bawiła. I ja też.

Kiedy Ola poszła do pierwszej klasy, mój mąż wziął specjalny urlop we wrześniu. Pracuję niedaleko szkoły córki. Podzieliliśmy się więc pracą w następujący sposób: ja zawożę ją rano do szkoły, a mój mąż odbiera ją i zawozi do domu. Przez pierwsze kilka dni wszystko było idealnie. I wtedy mój mąż powiedział mi, że moi rodzice nas obserwują! Nie mogłam w to uwierzyć.

Zastanawiałam się, jak to możliwe? Okazało się, że zauważył ich już kilka razy. Rodzice nie mieli wstępu do naszej szkoły ze względów epidemiologicznych. Wszyscy rodzice pierwszoklasistów czekali na nich na placu zabaw przed gankiem. Kiedy lekcja się kończyła, dzieci szykowały się i ubierały, a ich bliscy spotykali się z nimi przy bramie. Tak więc, kiedy przychodzi po córkę i czeka na zewnątrz, kilka razy spotkał znajomą parę. Moja mama i tata idą spokojnie ramię w ramię w oddali.

To znaczy, celowo nie podchodzą, tylko obserwują z daleka. To byłoby w porządku, oni też mieszkają blisko szkoły. Ale kiedy zdarza się to kilka razy z rzędu, nie wygląda to już na zbieg okoliczności, ale szczerze mówiąc na schemat. Ufam mojemu mężowi. I trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś mógłby zrobić coś tak głupiego celowo.

Jesteśmy małżeństwem od prawie dziesięciu lat, a relacje z rodzicami są w porządku. W każdym razie postanowiłam, że muszę to zobaczyć na własne oczy! Wzięłam wolne w pracy na godzinę. Razem z mężem poszliśmy odebrać naszą córkę ze szkoły. Staliśmy tam i czekaliśmy, kiedy za rogiem pojawi się ta wszechobecna para. Zabraliśmy córkę, a ja zaczęłam iść nie w stronę domu, ale w stronę moich rodziców.

Zastanawiałam się, co porabiają, dlaczego kręcą się w pobliżu. Tak, naprawdę biorą mnie za głupka. Moja mama doskonale wie, że córka ma wyjście o 11.15 i dokładnie o tej porze przyjechali. Nie wszczęłam awantury przy dziecku. Mój mąż i córka wrócili do domu, a ja poszłam do pracy. Wieczorem zadzwoniłam do mamy i zapytałam, co to za cyrk. Powiedziałam, że wiem, że robią to prawie codziennie.

Staram się przekazać, że pozbawiają dziecko przynajmniej części niezależności. Ale oni nie słuchają. Kiwają głowami i zgadzają się, a potem robią po swojemu... Matka stwierdziła, że nie ufa mojemu mężowi, że będzie pamiętał o odebraniu jej z przedszkola. Nie wiem, jak jej wytłumaczyć, że to jakaś bzdura...

Zerknij: Tomasz Jakubiak może liczyć na wsparcie ze strony przyjaciół. Udowadnia to najnowszy wpis kucharza

O tym się mówi: Wraca sprawa majątku po Krzysztofie Krawczyku. Świadek rzuca nowe światło na sprawę