Dom, w którym spędziłam większość swojego życia, zawsze był moją dumą. W każdym kącie, w każdej desce podłogowej czułam ciężar pracy, jaką razem z mężem włożyliśmy, żeby stworzyć coś, co nazwiemy naszym miejscem na ziemi. To tutaj wychowaliśmy nasze dzieci, tu świętowaliśmy ich pierwsze sukcesy, przeżywaliśmy trudne chwile i cieszyliśmy się tym, co udało się wspólnie zbudować.
Kiedy mój mąż zmarł, dom wydawał mi się pusty i zbyt duży. Nasza córka, Kasia, zaproponowała, żebym oddała jej nieruchomość. „Mamo, po co ci taki duży dom? Przeprowadzisz się do nas albo zostaniesz tutaj, a ja zajmę się wszystkim,” mówiła. Przekonała mnie. Była moją jedyną córką, ufałam jej bezgranicznie.
Oddałam jej dom w akcie darowizny, myśląc, że to najlepsza decyzja. Kasia obiecała, że zawsze będę tu mile widziana, że to przecież nadal będzie mój dom. Ale teraz, po latach, z każdym dniem czuję, że jestem tutaj tylko niechcianym gościem.
Najpierw zaczęły się drobne zmiany. Kasia i jej mąż postanowili wyremontować kuchnię. Rozumiem, młode pokolenie, nowe potrzeby. Ale w trakcie remontu moje ulubione drewniane meble, które mąż zrobił własnoręcznie, zniknęły. „Mamo, były stare i niepraktyczne. Zasługujesz na coś nowego,” usłyszałam. Ale to nowe nie miało duszy, było obce, jakby ten dom przestał być mój.
Potem przyszły większe zmiany. Córka z mężem zaczęli urządzać pokoje według swoich upodobań. Moje pamiątki, zdjęcia rodzinne, drobiazgi, które przypominały mi o wspólnych chwilach, zostały schowane do kartonów i wyniesione na strych. „Mamo, zrobimy tu miejsce dla dzieci, bo przecież one też potrzebują przestrzeni,” tłumaczyła Kasia. Z każdym dniem czułam, jak znikam z tego domu, jak moja przeszłość jest zastępowana czymś nowym, w czym nie ma dla mnie miejsca.
Najbardziej bolały mnie drobne uwagi, które padały coraz częściej. „Mamo, może lepiej nie gotuj, bo znowu coś przypalisz.” „Mamo, nie wchodź do salonu, bo dzieci tam mają lekcje.” „Mamo, proszę, nie komentuj naszych decyzji, to teraz nasz dom.”
Nasz dom. Te słowa brzmią jak wyrok. W miejscu, które przez lata było moim schronieniem, teraz czuję się jak intruz, który musi prosić o pozwolenie, żeby wziąć filiżankę z szafki. Kiedyś ten dom tętnił życiem mojej rodziny, teraz tętni życiem Kasi i jej dzieci, a ja stałam się niewidzialna.
Dziś siedzę w swoim pokoju – jedynym, który pozostał dla mnie – i patrzę na stare zdjęcia. Na nich jestem ja, mój mąż, nasze dzieci. Uśmiechamy się, stojąc przed tym domem, który wtedy wydawał mi się największym osiągnięciem mojego życia. Teraz zastanawiam się, czy to wszystko miało sens. Oddałam Kasi dom z miłości, chcąc, żeby miała coś trwałego, coś swojego. Ale w tej miłości zapomniałam o sobie, o swoim miejscu, o swojej godności.
Czasem marzę, żeby po prostu wyjść, zostawić to wszystko za sobą. Ale dokąd miałabym pójść? To miał być mój dom na zawsze. A teraz czuję, że już nigdy nie będę mogła nazwać go swoim. Czy to była dobra decyzja? Czy z miłości do córki nie poświęciłam zbyt wiele?
Każdego dnia próbuję znaleźć odpowiedź na te pytania. Ale z każdym dniem coraz bardziej wiem, że już nigdy nie poczuję się tu jak u siebie.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Mąż zawsze wszystko poświęcał pracy": Dopiero po jego odejściu zrozumiałam, jak bardzo byłam samotna
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mój syn zapomniał o moich urodzinach": A to był mój jubileusz