Wanda, moja starsza siostra, zawsze była dziwna. Nie pamiętam, żeby czymkolwiek się interesowała, czegokolwiek pragnęła. Jakoś płynęła z prądem, zawsze pogrążona we własnych myślach.
Na pytanie, kim chciałaby zostać, gdy dorośnie, odpowiedziała nieokreślonym wzruszeniem ramion. W szkole była średnią uczennicą, nie dlatego, że była nieinteligentna, ale dlatego, że nie starała się być coraz lepsza, skoro dobrze sobie radziła. Po szkole rodzice powiedzieli jej, żeby kontynuowała naukę i została nauczycielką. Nadal nie rozumiem, dlaczego to zrobili, ponieważ sama Wanda nie wykazywała zainteresowania nauką w ogóle, a pedagogiką w szczególności.
Moja siostra i ja nie różnimy się zbytnio wiekiem — tylko cztery lata różnicy, ale kiedy z nią rozmawiam, wydaje się, że jestem o dziesięć lat starsza. Jej nawyk upraszczania wszystkiego i życia z minimalną ilością energii zawsze mnie irytował. Nie darzyła mnie też zbytnią miłością, ponieważ rodzice zawsze stawiali mnie za wzór, co jest dziwne. Zazwyczaj starsi patrzą na młodszych, ale u nas jest odwrotnie. Wanda ukończyła studia i poszła do pracy w szkole. Nie jako nauczycielka, metodyk czy cokolwiek innego w tej dziedzinie.
To tam poznała swojego męża — pracował tam jako stróż lub ochroniarz. Wanda miała wtedy dwadzieścia trzy lata, a jej wybranek dwadzieścia dziewięć. Pobrali się szybko, a brzuch siostry już aktywnie sugerował, że nadszedł czas, aby zalegalizować ich związek. Zaczęli mieszkać w wynajętym mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkał mąż siostry.
Wanda rzuciła pracę, nie czekając na urlop macierzyński. Wyjaśniła, że trudno jej było iść do pracy w tak nerwowym otoczeniu: "Muszę teraz myśleć o sobie i dziecku, a tam puszczają mi nerwy". Biorąc pod uwagę, że szwagier nie zamierzał rzucić pracy, matka i ojciec zapewnili im zakwaterowanie. Dostarczali artykuły spożywcze, dawali pieniądze i kupili wnukowi wyprawkę.
Rodzice ojca dziecka odmówili pomocy, mówiąc, że sami muszą wiązać koniec z końcem. Żyli więc tak — Wanda zajmowała się brzuchem w domu, a jej mąż pracował trzy dni w tygodniu, czasem na nocne zmiany. Kiedy urodziło się dziecko, zrobiło się jeszcze trudniej, bo nagle okazało się, że ono też potrzebuje wielu rzeczy. Rodzice wzdychali, ale udawało im się utrzymać młodą rodzinę.
Ja też przychodziłam od czasu do czasu posiedzieć z siostrzeńcem, gdy siostra zajmowała się domem lub gdzieś wychodziła — Spoko, poślę dziecko do żłobka i pójdę do pracy — obiecywała siostra — Wtedy będzie łatwiej. Ale nie było łatwiej, bo dziecko nie zostało posłane do żadnego żłobka, a siostra nie poszła do pracy.
W wieku trzech lat mój siostrzeniec nie poszedł do przedszkola — Wanda znów była w ciąży. Niespodziewanie była w czwartym miesiącu, a droga była tylko jedna — do szpitala położniczego. "Gdzie mnie teraz zatrudnią", westchnęła siostra. "Czy twój mąż nie chce się postarać, żeby zarobić więcej pieniędzy? On ma już drugie dziecko w drodze, a zawsze pracuje co drugi dzień", byłam zła.
Współczułam rodzicom, którzy wciąż dźwigali tę rodzinę na swoich plecach. Ciężko było patrzeć, jak jej mąż szuka czegokolwiek. Bez względu na to, jak ich odwiedzasz, jest albo na kanapie, albo gra na komputerze, albo śpi. Po urodzeniu się drugiego dziecka siostry musiałam dołączyć do finansowego wsparcia rodziny, ponieważ mąż mojej siostry stracił pracę.
"Wyrzucili go jak psa! Nawet nie spojrzeli na to, że ma dwójkę dzieci!" - płakała moja siostra. "Jestem taka zmęczona" - skarżyła mi się wieczorem moja mama. "Chciałabym mieć trochę zasłużonego spokoju, tylko o tym marzę." Poradziłam jej, żeby po raz kolejny nie przesadzała z pracą. Mogłaby przejść na emeryturę, pomagać wnukom i pozwolić Wandzie iść do pracy. "O czym ty mówisz," machnęła ręką matka, "z dwójką dzieci i to takich małych?"
Więc żyliśmy w ten sposób — moi rodzice i ja przynosiliśmy jedzenie i rzeczy, dawaliśmy pieniądze, ponieważ moja siostra zajmowała się dziećmi, a jej mąż podróżował od jednej pracy do drugiej. "On szuka lepszej pracy", broniła go moja siostra. "Jaki jest sens pracować za marne grosze? Byłoby lepiej, gdyby przynosił do domu trochę pieniędzy". Cała ta sytuacja bardzo mnie rozzłościła, ale nie mogłam mu powiedzieć, żeby poszedł do diabła, bo moi rodzice musieliby radzić sobie sami.
Było mi też żal moich siostrzeńców, którzy nie byli winni pecha swoich rodziców. Najmłodsze dziecko ma teraz półtora roku, a moja siostra przyszła do nas z "dobrą" wiadomością, że ona i jej mąż spodziewają się trzeciego dziecka.
"I jak zamierzasz żyć?" Starałam się nie płakać. "Liczę na ciebie. Nie zostawisz mnie w tak trudnej sytuacji". - "Ta trudna sytuacja została stworzona przez ciebie i twojego bezmózgiego męża". - "Ale my jesteśmy rodziną!" - "Nie jesteście rodziną, jesteście pasożytami, którzy przyssali się do rodziców i żyją z nich!"
Mój ojciec musiał siłą zabrać mnie do innego pokoju, żeby zapobiec bójce. Moja siostra obraziła się i wyszła, trzaskając drzwiami. Moja mama płacze, tata bierze leki uspokajające, a ja jestem bardzo zła. Powiedziałam, że nie wydam ani grosza na rodzinę mojej siostry. I poradziłam moim rodzicom, żeby zrobili to samo. Ktoś rozmnaża się jak królik, a ktoś inny musi to posprzątać...
Nie przegap: Posiekaj liście laurowe i posyp nimi drzwi. Pozytywne zmiany w domu pojawią się w mgnieniu oka