Myślałam, że to była odwaga. Dziś wiem, że to była desperacja.

Z Markiem byliśmy razem sześć lat. Ja marzyłam o białej sukni, dzieciach i wspólnym domu. On – o podróżach, luzie i życiu bez zobowiązań.

Zawsze mówił:

– Kocham cię, ale ślub niczego nie zmieni.

A ja słyszałam w tym: „Nie jesteś wystarczająco dobra.”

Zaczęłam naciskać. Najpierw delikatnie – rozmowy, sugestie, potem łzy, groźby, ultimatum.

– Albo ślub, albo koniec.

I tak się zgodził. Nie z miłości, tylko ze strachu, że mnie straci.

Wszystko planowałam sama. Suknia, sala, orkiestra, menu – wszystko perfekcyjne. Tylko jedno nie pasowało do tej układanki – pan młody.

Marek był coraz bardziej nerwowy. Palił papierosa za papierosem, a w jego oczach nie było radości. Powtarzałam sobie, że to stres. Ale prawda była prostsza – on nie chciał tam być.

W dniu ślubu spóźnił się pół godziny. Ksiądz patrzył na mnie z politowaniem. Goście szeptali. A ja stałam w białej sukni i czułam, jak serce zamienia się w kamień.

Po ceremonii przyszło wesele – a właściwie jego karykatura. Marek pił od początku. Nie tańczył, nie rozmawiał, tylko siedział ponury przy stole. W końcu jego przyjaciel, trochę podpity, powiedział coś w stylu:

– No, Marek, teraz już po tobie!

Mój świeżo upieczony mąż wstał i rzucił kieliszkiem o podłogę. A potem… rzucił się na niego z pięściami. Goście krzyczeli, orkiestra przestała grać, świadkowie próbowali ich rozdzielić. Wszystko działo się w kilka sekund, a ja stałam pośrodku sali weselnej, z makijażem spływającym po policzkach i myślą:

„To nie jest bajka. To początek końca.”

Po weselu nie było lepiej. Marek nie odzywał się przez trzy dni. Potem oznajmił, że „zrobił, co chciałam”, i że „teraz mam to, o co walczyłam.” Każde jego słowo było jak cios. Nie było między nami bliskości, tylko chłód i żal.

Miesiąc po ślubie spał już w osobnym pokoju. Po trzech miesiącach przestał wracać do domu. A po pół roku dostałam papiery rozwodowe. W uzasadnieniu napisał: „Nie chciałem tego małżeństwa.”

Ludzie mówili, że to on mnie skrzywdził. Ale prawda jest taka, że to ja go do tego zmusiłam. Zmusiłam do obietnicy, której nie potrafił dotrzymać. Chciałam miłości, a stworzyłam więzienie. Wyszłam za człowieka, który mnie nie chciał – i to był mój największy błąd.

Minęły trzy lata. Nie mam już tej sukni, zdjęć, ani złudzeń. Ale mam coś cenniejszego – świadomość, że miłość, która wymaga przymusu, nigdy nie przetrwa. Czasem myślę, że powinnam była pozwolić mu odejść, zanim wciągnęłam nas oboje w bagno.

Dziś wiem, że ślub nie jest dowodem miłości. To tylko ceremonia. A jeśli serca są już puste – żadna przysięga nie potrafi ich napełnić.

To też może cię zainteresować: Nowe fakty w sprawie syna Beaty Szydło. Śledztwo trwa już od kilku lat

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Nowe doniesienia o Kaczyńskim i Nawrockim. To spotkania, o których nikt nie mówi głośno