Nigdy nie mieliśmy dobrych relacji — często się kłóciliśmy i nie rozumieliśmy się. Kiedy byłem dzieckiem, czasami mnie gnębił... Był, za przeproszeniem, kompletnym zerem w życiu. Ale nie obrażam się.
Tak, wspomnienia są po prostu złe i nie mówię tu o moim zmarłym ojcu. Moja matka odczuła to tutaj. Przez kilka miesięcy szczerze opłakiwała śmierć taty, zakrywając nawet głowę czarną chustą. Potem uspokoiła się i żyła dalej.
Tylko już nie tak jak wcześniej — w postaci szarej, skromnej myszki. Mimo 60 lat mama dobrze się bawiła, kupiła nowe ciuchy, trochę kosmetyków i biżuterii. Kilka razy pojechała do kurortu, jak mówiła, żeby wygrzać kości.
Miała pieniądze — zawsze dobrze zarabiała i najwyraźniej postanowiła wykorzystać swoje oszczędności zgodnie z ich przeznaczeniem na starość. Stała się prawdziwą pięknością. A gdzie piękna kobieta, tam kto? Zgadza się, mężczyźni, którzy pragną jej uczuć. Moja matka nie była wyjątkiem — pewnego pięknego (a właściwie nie tak pięknego) dnia zaprosiła mnie na spotkanie ze swoim dżentelmenem. "Andrzej", moja matka przedstawiła mężczyznę w marynarce siedzącego przy stole w salonie moich rodziców.
- "Piotr" - odpowiedziałem i uścisnąwszy dłoń gościa, usiadłem na sofie. Od razu wydał mi się jakiś dziwny, zły. Z pewnością siebie oznajmił, że będziemy się bliżej poznawać. Z jakiegoś powodu przypominał mi lisa, który włamał się do kurnika. A jego twarz była równie przebiegła. "Dobra, zobaczymy" - pomyślałem i nie wtrącałem się w prywatne życie mojej matki. A szkoda, powinienem był.
Minęło pięć miesięcy. Ten mężczyzna wprowadził się do niej, choć nie wzbudzał we mnie pozytywnych emocji, ale sprawił, że zaakceptowałem jego obecność. O dziwo, okazał się ciekawym rozmówcą. Jest dobrze zorientowany w sporcie, sztuce współczesnej i muzyce klasycznej, mówi w trzech językach. Ale oto co przykuło moją uwagę — ten człowiek zmienił się przez te miesiące.
W dniu, w którym go poznałem, pomimo swojej marynarki, wydawał mi się jakoś skromny i szary, ale teraz stał się bossem. Nosił drogi garnitur, kupił kilka zegarków i dostał zupełnie nowy smartfon. "Kim on jest?" zapytałem kiedyś mamę, "Czym się zajmuje?" "Artystą freelancerem", mama spojrzała rozmarzonym wzrokiem za okno, "dlatego pozwoliłam mu ze mną mieszkać — bo jest utalentowany."
Kilka tygodni później ujawniło się prawdziwe oblicze tego "artysty". Pewnej nocy matka zadzwoniła do mnie i nienaturalnie radosnym głosem poprosiła o pożyczenie dużej sumy pieniędzy. "Tylko 30 tysięcy, ja, to znaczy my, oddamy" - powiedziała. Dzień przestał być nudny. Nie słuchając żadnych wyjaśnień, wskoczyłem do samochodu i pojechałem do domu rodziców.
Zobaczyłem ich siedzących w salonie. Matkę, trochę zmieszaną, i Andrzeja, wyraźnie niezadowolonego na mój widok. Zmarszczył brwi, gdy mnie zobaczył, tak był zły. "A ty, Piotr, co cię do nas sprowadza? - zapytał przez zaciśnięte zęby — Chcę wiedzieć, na co moja matka potrzebowała pieniędzy. A poza tym, - nagle naszło mnie przeczucie, - byłoby miło dowiedzieć się, skąd masz najnowszy model telefonu, złote spinki do mankietów... Buty z krokodyla...
A co, ja mogę dawać mężowi prezenty, - wtrąciła się nagle moja matka, - Aha... Na co ci pieniądze? - Chcę kupić Andrzejowi samochód. A ja mam za mało, ot co. Okazuje się, że ten "wolny artysta" to tak naprawdę zwykły oszust matrymonialny. Nie wyjaśniając niczego, chwyciłem go za kołnierz i wyrzuciłem go z mieszkania. Oczywiście stawiał opór i próbował mi grozić, ale szybko go uciszyłem.
Od słowa do słowa okazało się, że mama wydała na niego prawie 100 tysięcy złotych, czyli prawie wszystkie swoje oszczędności. A kiedy poprosiła mnie o pieniądze, zaczęła wątpić, czy nie została oszukana. "Dobrze, że przyszedłeś" - powiedziała i przytuliła mnie mocno.
Nie przegap: Pojechali na Mazury ze szczególnego powodu. Z podróży nigdy nie wrócili
O tym się mówi: Iga Świątek dała się ponieść emocjom. Po zwycięstwie Polaków wbiegła na parkiet