Siedzieli mi na karku i wyciskali z pieniędzy jak cytrynę. Kiedy moja cierpliwość się wyczerpała, zdecydowałam się rzucić ich na głęboką wodę. Przeszłam na wcześniejszą emeryturę i poinformowałam ich, że nie mogę już nikogo finansować.

Właściwie mam czwórkę dzieci. Dwójka z nich jest niezależna, ale najstarszy i średni syn to jakaś katastrofa. Córka i najmłodszy syn wyjechali za chlebem zaraz po studiach i założyli rodziny.

Postanowiłam zmusić synów do pracy

Na szczęście mojemu mężowi udało się przed śmiercią kupić mieszkanie dla każdego dziecka. Natomiast tych dwóch darmozjadów nadal ze mną mieszka, bo nauczyli się, że po nich posprzątam, ugotuję im jedzenie i dorzucę jeszcze kieszonkowe. Ciągle karmili mnie obietnicami i kłamali, że znajdą pracę.

Kiedy przeszłam na emeryturę, zostałam w domu. Nawet nie chodziłam do sklepu, bo udawałam, że w ogóle nie mam pieniędzy.

- Dlaczego jesteś w domu? Jak w pracy? Zapytał środkowy syn.

- Synu, jestem już na emeryturze! Odpowiedziałam.

Średni syn opowiedział wszystko najstarszemu i razem przyszli namówić mnie do powrotu do pracy. Stwierdził, że nie damy rady przeżyć z jednej emerytury. Co więcej, wypominali mi, że nie skonsultowałam się z nimi przed odejściem z pracy. Podobnie jak wielu emerytów nadal powinnam ich zdaniem pracować.

„Przepraszam, dzieci, ale zrobiłam wystarczająco dużo w swoim życiu. Chcę też odpocząć. Przeżyjemy jakoś na wodzie i chlebie" – westchnęłam.

Lodówka szybko opustoszała. Synowie zjedli zapasy, więc została tylko owsianka. Gotowałam płatki i niczym ich nie doprawiałam, a także gotowałam zupy na samej wodzie. Oczywiście synowie nie lubili takiego jedzenia - chcieli mięsa. Przestraszyli się i poszli do swoich domów. I stał się cud! Obydwaj znaleźli pracę.

Kiedy się wyprowadzili i zajęli głowy odpowiedzialnością, znalazłam sobie pracę na pół etatu. Mimo to mam jeszcze dużo siły i energii, więc nie chce mi się siedzieć w domu. Gdybym nie dała im nauczki, nadal siedzieliby mi na karku i wyjadali z lodówki.