Zmarł Julian McMahon – australijski aktor, którego ekranowa charyzma poruszała widzów na całym świecie. Miał 56 lat. Odszedł 2 lipca na Florydzie po długiej, skrywanej walce z chorobą nowotworową. Dla fanów "Nip/Tuck", "Czarodziejek", "FBI: Most Wanted" – ta wiadomość brzmi jak koniec pewnej epoki telewizji.
W jego rolach było wszystko – mrok, urok, magnetyzm. A także ludzka słabość, którą potrafił zagrać jak nikt inny.
Julian McMahon nie urodził się w filmowej rodzinie, ale z pewnością w rodzinie, która wiedziała, czym jest presja. Jego ojciec, Sir William McMahon, był premierem Australii. Julian jednak nie poszedł w politykę – wybrał światło reflektorów, które sam chciał kontrolować.
Zaczynał od australijskich produkcji, takich jak "Home and Away" – serialu, który stał się trampoliną do kariery dla wielu lokalnych gwiazd. W 1992 roku zadebiutował w kinie, a jego rola ratownika w "Wet and Wild Summer" była zapowiedzią przyszłego sukcesu – nie w blockbusterach, ale w rolach złożonych, emocjonalnie wielowarstwowych.
Dla fanów fantasy był Cole'em Turnerem – półdemonem i nieszczęśliwym kochankiem Phoebe Halliwell w "Czarodziejkach". Zagrał tam rolę, która długo nie dawała się jednoznacznie ocenić – był jednocześnie zagrożeniem i wybawieniem. Widzowie go pokochali, a stacje telewizyjne zauważyły jego talent do ról balansujących na granicy dobra i zła.
Ale to dr Christian Troy w serialu "Nip/Tuck" przyniósł mu nieśmiertelność na ekranie. Seksowny, narcystyczny chirurg plastyczny, który operował nie tylko ciała, ale i dusze pacjentów. Julian nie bał się tej roli – zagrał ją ostro, czasem brutalnie, bez cenzury. I właśnie za to widzowie go pokochali.
Jego kreacja została doceniona nominacją do Złotego Globu w 2005 roku – dowód na to, że McMahon był czymś więcej niż tylko przystojną twarzą.
Na wielkim ekranie zapamiętany zostanie jako Doktor Doom – główny antagonista w dwóch odsłonach "Fantastycznej Czwórki". Jego interpretacja tej komiksowej postaci wnosiła rzadką elegancję i wewnętrzną motywację, których często brakuje złoczyńcom w kinie superbohaterskim.
Prywatnie – był znany z dystansu do świata show-biznesu, lojalności wobec przyjaciół i cichego zaangażowania w działania charytatywne. Rzadko opowiadał o sobie – wolał, by mówiły za niego role.
Jego śmierć potwierdzili producenci serialu "Nip/Tuck" oraz twórcy "FBI: Most Wanted", gdzie ostatnio wcielał się w agenta Jess'a LaCroix. "To ogromna strata. Julian był nie tylko utalentowanym aktorem, ale i człowiekiem pełnym empatii" – napisał Dick Wolf, producent.
Warner Bros. Television w poruszającym komunikacie przypomniało, że Julian był nie tylko współpracownikiem, ale i przyjacielem.
Julian McMahon odszedł, ale jego role zostają – wciąż dostępne, wciąż żywe, wciąż poruszające. W czasach, gdy aktorstwo bywa powierzchowne, on wnosił głębię. Gdy ekrany pełne są hałasu, on wybierał ciszę.
Niech zapamiętany będzie jako człowiek, który nawet grając demona – zostawiał w nas światło.
To też może cię zainteresować: RCB i IMGW ostrzegają. Burze i intensywne opady. Wydano najwyższe alerty pogodowe
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Marta Kaczyńska zdecydowała się na zaskakujący krok. Mało kto się tego spodziewał