Jak informuje serwis „Pomponik”, Karol Strasburger, od lat ikona polskiej telewizji, w ostatnich latach nieco zwolnił tempo, by poświęcić więcej czasu rodzinie. Nie porzucił jednak „Familiady”, którą prowadzi od ponad trzydziestu lat, ani roli w kultowym serialu „M jak miłość”, który niedawno obchodził 25-lecie. W najnowszym wywiadzie aktor zdradził, że na początku swojej kariery miał spore wątpliwości, zanim na dobre wcielił się w postać, która od pół wieku kojarzona jest z jego twarzą.
Karol Strasburger stawia na dom
W ostatnich latach Karol Strasburger wyraźnie zwolnił tempo zawodowe, ograniczając swoje zaangażowanie do wybranych projektów. Decyzja ta wynika z chęci spędzania większej ilości czasu w domu, w gronie najbliższych – żony i córki.
Jak sam przyznał w rozmowie z Plotkiem, zrezygnował m.in. z intensywnej pracy w teatrze. „Ograniczyłem pracę w teatrze. Teraz jest dość dużo spektakli wyjazdowych, nie mam ochoty już tak jeździć, bo to wiąże się z tym, że nie bywam w domu” – tłumaczył. Strasburger podkreśla, że obecnie najważniejszą rolą w jego życiu jest życie rodzinne: „Staram się być w domu częściej, poświęcam ten czas dziecku, rodzinie, bo uważam to za najważniejszą rolę w tej chwili w moim życiu”.
Choć Karol Strasburger ograniczył nieco swoje zawodowe zobowiązania, nie zrezygnował z prowadzenia „Familiady”, programu, który od ponad trzydziestu lat stał się jego znakiem rozpoznawczym. Aktor regularnie pojawia się również w roli Jerzego Argasińskiego w kultowej telenoweli „M jak miłość”, która niedawno świętowała 25-lecie.
Wrócił do swojej pamiętnej roli. Miał wątpliwości
Z tej okazji odbyła się oficjalna gala, podczas której Strasburger udzielił wywiadu portalowi "Kozaczek". W rozmowie aktor wrócił wspomnieniami do jednej z najbardziej pamiętnych scen swojej kariery – kultowej sceny z „Nocy i dni”.
Podczas wywiadu reporter Jakub Szewczyk zapytał Karola Strasburgera o kultową scenę z nenufarami. Aktor przyznał, że całkowicie sam poradził sobie z rolą i nie potrzebował żadnej pomocy. Po pięciu dekadach potwierdził, że rzeczywiście wchodził do błotnistej wody, która sięgała mu po kolana, a reszta terenu była grząskim błotem.
Wyjaśnił, że warunki zostały dobrane specjalnie do celów filmowych, a on wykonywał scenę w pełnym przygotowaniu, z wszystkimi niedogodnościami, tak jak w prawdziwym życiu – bo "nikt nie mógł zrobić tego za niego".
To też może cię zainteresować: Maryla Rodowicz nie schodzi ze sceny. Wszystko przez wysokość emerytury
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Widzowie wstrzymali oddech. Ewa Bem upadła na scenie
O tym się mówi: Gala pełna emocji. Monika Olejnik uderza w Karola Nawrockiego