Siedziałyśmy w kawiarni, przy oknie. Na stoliku dwie kawy, sernik, zwykłe popołudnie. I nagle Ola odłożyła telefon, spojrzała w bok i powiedziała:

– Mam już dość mojej matki. Powiedziałam jej dziś, że jak potrzebuje pieniędzy na leki, to niech idzie do pracy i zarobi.

Zakrztusiłam się kawą.

– Słucham? – wydusiłam. – Co jej powiedziałaś?

Spojrzała na mnie zimno, jak obca osoba.

– Dokładnie to – odparła. – „Potrzebujesz pieniędzy na leki? Idź do pracy i zarób”.

Znam Olę od liceum. Była zawsze tą rozsądną, odpowiedzialną, „dobrą dziewczyną”. To do niej wszyscy przychodzili po pomoc – i koleżanki po notatki, i ja, gdy świat się walił. Dla rodziny robiła wszystko. Zawsze pierwsza, żeby pojechać do rodziców, zrobić zakupy, posprzątać.

Jej matkę też znałam. Panią Danutę – głośną, wiecznie narzekającą, ale taką „typową mamę z blokowiska”. Wydawało mi się, że przecież ją kocha, że to normalne spięcia.

Dopóki nie zaczęła opowiadać więcej.

– Ty mnie nie znasz od tej strony – Ola odchyliła się na krześle. – Wiesz, ile razy jako dzieciak stałam pod apteką z mamą, jak wrzeszczała, że „jeśli nie kupię jej papierosów, to umrze na nerwy”? Wiesz, ile razy oddawałam jej swoje kieszonkowe, żeby miała na wino, „żeby ją to życie tak nie bolało”?

Zamilkłam.

– Ale leki to co innego – spróbowałam delikatnie. – To jednak zdrowie, nie…

Przerwała mi ostrym spojrzeniem.

– Mojej matce wszystko się zawsze należało – powiedziała. – Najpierw od ojca, potem od mnie. Jak ojciec odszedł, zrobiła ze mnie męża, koleżankę i pielęgniarkę w jednym. A teraz, jak ja mam swoje dziecko, pracę, kredyt, mam być dalej jej bankomatem?

Wieczorem, w domu, nie mogłam przestać o tym myśleć. Te słowa brzmiały mi w głowie jak echo:

„Idź do pracy i zarób”.

Brzmiało… okrutnie.
Ale im dłużej o tym myślałam, tym więcej pytań miałam, a mniej sądów.

Kilka dni później sama zobaczyłam panią Danutę. Siedziała na ławce pod blokiem Olki, z sąsiadką.

– Ta moja córka to niewdzięcznica – narzekała głośno. – Matce na leki nie chce dać! Ja się dla niej poświęciłam, a ona mi mówi, żebym poszła do pracy. W tym wieku!

Sąsiadka kiwała głową, pełna współczucia.

– Taka dzisiejsza młodzież – wzdychała. – Tylko siebie widzą.

Pani Danuta odgrywała rolę skrzywdzonej matki tak przekonująco, że gdybym nie znała Oli, potępiłabym ją bez mrugnięcia okiem.

Ale znałam ją. I wiedziałam, że za tym musi stać coś więcej.

Parę dni później Ola przyszła do mnie wieczorem. Bez makijażu, podkrążone oczy, ręce jej się trzęsły.

– Myślisz, że jestem potworem, prawda? – zapytała bez przywitania.

– Myślę, że jesteś na skraju wyczerpania – odpowiedziałam. – Usiądź.

Usiadła, wpatrując się w filiżankę herbaty, której nawet nie dotknęła.

– Wiesz, co moja matka zrobiła, jak miałam siedemnaście lat? – zaczęła nagle. – Poszłam do pracy, sprzątać w hotelu. Pierwsze pieniądze, takie naprawdę moje. Kupiłam sobie buty i książkę. Pamiętam do dziś, bo to była jedyna nowa książka, jaką wtedy miałam.

Uśmiechnęła się krzywo.

– Jak wróciłam do domu, książki nie było. Mama ją sprzedała sąsiadce „za grosze”, żeby mieć na flaszkę. Kiedy zapytałam, co się stało, powiedziała: „Jak cię stać na takie fanaberie, to stać cię też na to, żeby utrzymać matkę”.

Patrzyłam na nią w milczeniu.

– Potem było tylko gorzej – ciągnęła. – Po szkole nie szłam z koleżankami do kina, tylko do pracy. Wszystkie moje wypłaty szły na rachunki, jedzenie, jej zachcianki. Za każdym razem, gdy mówiłam, że chcę coś odłożyć na studia, słyszałam: „Najpierw matka, potem reszta. Jak umrę, to będzie ci głupio, że żałowałaś mi pieniędzy”.

Zacisnęła dłonie.

– Na studia nie poszłam – powiedziała. – Bo „mama potrzebowała”. Na własne mieszkanie odkładałam latami, a ona zawsze wchodziła, jak tylko widziała, że mi się coś odkłada. Jak pasożyt.

– Kiedy poznałam Pawła – mówiła dalej – pomyślałam, że zaczynam nowe życie. Przeprowadziłam się do niego, zaczęliśmy od zera. A ona… ona przyszła ze mną.

Roześmiała się gorzko.

– Telefon za telefonem. „Córeczko, przynieś mi zakupy”. „Córeczko, opłać mi prąd, bo mi odetną, a wiesz, że mam słabe serce”. „Córeczko, lekarz mi przepisał leki, ale są drogie, ty zarabiasz więcej, pomożesz, prawda?”. Znasz ten ton? Ani prośba, ani szantaż, tylko taki lep, który się do ciebie przykleja.

– A ile razy jej pomagałaś? – zapytałam.

– Zawsze – wyszeptała. – Zawsze. Po to braliśmy kredyt na dwie osoby, żeby trzecia ciągnęła z nas kasę. Paweł się wściekał, ale milczał. Mówił: „to twoja matka, ja nie będę między wami stał”.

Wzięła głęboki oddech.

– A potem urodził się Staś.

Kiedy Staś trafił do szpitala z zapaleniem płuc, Ola siedziała przy jego łóżku trzy noce z rzędu. Pamiętam, bo wtedy do mnie dzwoniła, mówiąc, że boi się, iż go straci.

– Wtedy się przestawiło coś we mnie – opowiadała teraz. – Zrozumiałam, że mam tylko dwie ręce. Nie udźwignę wszystkiego. Nie będę już i matką, i matką mojej matki.

Matka zadzwoniła właśnie wtedy.

– Córciu, potrzebuję na leki, wiesz, że bez nich nie przeżyję – jęczała. – Tyle się dla ciebie poświęciłam, a ty teraz co?

Ola spojrzała wtedy na kroplówkę, na niewielką dłoń Stasia zaciśniętą na pluszowym misiu.

– Mamo – powiedziała powoli – ja jestem teraz w szpitalu z twoim wnukiem. On jest pod tlenem. Nie mam pieniędzy nawet na obiad dla siebie, jem suchą bułkę.
– To co mnie to obchodzi?! – warknęła tamta. – Ja mam swoje problemy, recepta jest do wykupienia dzisiaj! Jak nie wykupisz, to będziesz mnie miała na sumieniu.

Opowiadając mi to, Ola drżała.

– Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „A może ja wcale nie muszę jej ratować kosztem wszystkiego”.

Patrzyła teraz na mnie, jakby sama się siebie bała.

– I wiesz co zrobiłam dziś, gdy zadzwoniła znowu? – zapytała. – Powiedziałam: „Potrzebujesz pieniędzy na leki? Idź do pracy i zarób”.

Zamarłam.

– A jeśli naprawdę ich potrzebuje? – wyszeptałam.

Ola spojrzała w bok.

– Całe życie potrzebowała – odparła. – I całe życie znajdowała kogoś, kto za nią płacił. Najpierw ojca, potem mnie. Na leki, na alkohol, na papierosy, na zachcianki. Ma pięćdziesiąt dziewięć lat, nie siedemdziesiąt dziewięć. Może sprzątać, może dorabiać, może choć raz w życiu zatroszczyć się o siebie sama.

W jej oczach zobaczyłam coś, co przeraziło mnie bardziej niż jej słowa: mieszaninę bólu i ulgi.

– Kiedy to powiedziałam – ciągnęła – chwilę milczała. A potem wrzasnęła: „Jesteś wyrodną córką! Zasłużysz, żeby twoje dziecko kiedyś zrobiło to samo!”. I rozłączyła się.

Złapała się za głowę.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytała. – Że ja przez chwilę naprawdę się przestraszyłam. Że Staś kiedyś spojrzy na mnie z taką nienawiścią. A potem zrozumiałam, że jeśli mam przerwać ten przeklęty łańcuch, to muszę przestać być na każde jej zawołanie. Bo inaczej zawsze będę tylko portfelem na dwóch nogach.

Minęły trzy tygodnie.

Pani Danuta opowiada wszystkim, że „córka ją zostawiła na pastwę losu”. Sąsiadki wzdychają, ksiądz w kościele patrzy na Olę z wyrzutem, gdy ta wpada na mszę.

– Matce trzeba pomagać – mawia znacząco.

Ale ja widzę, jak Ola wreszcie ma czas odrobić z synem lekcje. Jak idzie z nim na plac zabaw, zamiast stać pod apteką z wypłatą. Jak odkłada pieniądze nie „na mamę”, tylko na swoje życie.

Jednocześnie widzę jej wyrzuty sumienia.
Za każdym razem, gdy dzwoni telefon z numeru mamy, ręce jej drżą. Czasem nie odbiera. Czasem płacze przy zlewie w kuchni, po cichu.

– Może jej jednak dam – szepcze do siebie. – Może jeszcze raz…

Ale potem patrzy na Stasia, który śpi, wtulony w pluszaka, i zaciska zęby.

– Nie po to rodziłam własne dziecko, żeby całe życie spłacać długi emocjonalne mojej matki – mówi. – Ona miała swoje szanse. Ja teraz mam swoją odpowiedzialność.

Moja przyjaciółka odmówiła matce pomocy. Powiedziała:

– „Potrzebujesz pieniędzy na leki? Idź do pracy i zarób”.

Brzmi okrutnie. Dramatycznie.

Ale najbardziej dramatyczne w tej historii jest to, że czasem granica między wyrodnością a ratowaniem samej siebie jest tak cienka, że nikt z boku nie potrafi jej zobaczyć.

I że być może kiedyś ta matka opowie swoją wersję: o córce, która nie dała jej pieniędzy na leki.

A ja będę jedyną osobą, która wie, że za tym jednym zdaniem kryją się lata wyciągania z cudzej kieszeni, latami wbijane poczucie winy i jedna kobieta, która w końcu powiedziała: dość.

To też może cię zainteresować: Gwiazdę betlejemską łatwo zniszczyć jednym błędem. Oto jak naprawdę o nią dbać, by nie gubiła liści i kwitła nawet kilka sezonów

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: "Teściowa śmiała się z naszej biedy, kupując kolejne futro za nasze roczne zarobki": Teraz to my stoimy mocno na nogach