Tata zmarł w poniedziałek nad ranem. W szpitalu, na zimnym łóżku, z rurką w ręku. Lekarz powiedział standardowe „zrobiliśmy wszystko, co się dało”, a ja patrzyłam na jego twarz i widziałam tylko jedno: ulgę, że już nie musi się bać.

Bo ostatnie lata jego życia były jednym wielkim strachem. Choć nikt, poza mną, nie chciał tego widzieć.

Kiedy mama odeszła, tata został sam. Miał wtedy 60 lat i złamane serce, ale jeszcze całkiem sprawne ciało. Pracował, spotykał się ze znajomymi, oglądał mecze, czasem jeździliśmy razem na działkę. Myślałam, że zostanie samotnym wdowcem – takim, co żyje wspomnieniami.

Wtedy pojawiła się ona. Maria.

Poznał ją na jakimś wyjeździe dla seniorów. Wrócił podekscytowany jak nastolatek.

– Wiesz, ona mnie rozumie – mówił. – Też straciła kogoś bliskiego. Umie słuchać. Ze mną już nikt tak nie rozmawiał od lat.

Słuchałam i jakoś nie miałam serca gasić mu tego blasku w oczach. Myślałam: „Niech ma kogoś. Niech nie siedzi sam”.

Na początku Maria była miła. Przynosiła ciasto, pomagała w kuchni, opowiadała dowcipy, śmiała się z taty żartów. Zwracała się do mnie „kochanie”, pytała, czy nie chcę, żeby mnie umówiła z jakimś „porządnym chłopakiem”.

Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy została na noc. Zobaczyłam rano dwie szczoteczki w łazience. Uśmiechnęłam się wtedy nawet. Serio. Napisałam do koleżanki: „Ojciec ma dziewczynę. Ma lepsze życie miłosne niż ja”.

Nie wiedziałam, że właśnie wpuścił do swojego świata wilka.

Po kilku miesiącach Maria się „na chwilę” wprowadziła.

– U mnie w bloku remont, hałas, kurz – tłumaczyła. – Przeniosę się na czas robót. Będę Tomkowi gotować, pilnować leków. Tobie też ulży.

„Na czas robót” zamieniło się w „na zawsze”.

Zaczęła zmieniać dom po swojemu. Wyrzuciła większość rzeczy po mamie – „żeby nie było jak w muzeum”. Zasłony, obrusy, nawet starą szafę, którą mama uwielbiała.

– Trzeba żyć, a nie wspominać – powtarzała.

Tata milczał. Widząc, jak znika kredens po babci, tylko wzdychał.

– Nie kłóć się z nią – prosił mnie. – Ja już nie mam siły na wojny.

Ale nie o meble tu chodziło.

Z biegiem czasu Maria zaczęła żyć jak właścicielka. To ona decydowała, kto do domu przychodzi, kiedy można zadzwonić, co tata może, a czego nie.

– Dzisiaj tata śpi – mówiła mi przez telefon. – Jest zmęczony. Nie przyjeżdżaj.

Ile razy zdarzyło się, że przyjechałam niezapowiedziana, a on siedział sam w kuchni?

– Czemu mówisz, że śpisz, jak nie śpisz? – pytałam.

Patrzył w stół.

– Maria mówi, że jest zmęczona, jak ktoś przychodzi – mamrotał. – A ja nie chcę robić problemów.

Do tego pieniądze. Tata miał emeryturę i trochę oszczędności po sprzedaży działki. Nagle zaczął mówić, że „ciężko”, że „wszystko drogie”. Jakimś cudem karta kredytowa częściej była w torebce Marii niż w jego portfelu.

– Przesadzasz – mówili krewni, kiedy próbowałam z kimś o tym porozmawiać. – Dobrze, że ktoś się nim zajmuje. Ty masz swoje życie. Ciesz się, że nie jest sam.

Tak, „nie jest sam”. Nigdy wcześniej nie widziałam go tak samotnego.

Kiedy zaczęły się poważniejsze problemy ze zdrowiem – serce, ciśnienie – to ja biegałam z nim po lekarzach. Maria „nie lubiła szpitali”.

Ale do gabinetu lekarskiego zawsze musiała wejść pierwsza.

– Proszę się mnie słuchać – mówiła lekarzom. – On nic nie pamięta, ja wiem wszystko. Ja jestem najbliższa osoba.

Ja nagle byłam „dzieckiem, które się denerwuje” albo „któremu wszystko się nie podoba”.

Mimo że to ja pamiętałam, jakie leki mama zapisywała mu jeszcze przed śmiercią, to ja zawoziłam go na badania, to on dzwonił do mnie w nocy, kiedy czuł ucisk w klatce piersiowej.

– Nie mów Marii – prosił. – Ona mówi, że przesadzam.

Rok przed śmiercią tata bardzo się posypał. Szpitale, pobyty, rehabilitacja.

I wtedy wyszło na jaw coś, o czym nikt nie chciał słuchać.

Kiedy byłam u niego, widziałam, że Maria bierze z jego portfela pieniądze „na zakupy”. Duże sumy. Gdy pytałam tatę, ile ma odłożone, gubił się: „Było… nie wiem, ile. Maria się tym zajmuje”.

Zagadnięta przy mnie prychnęła:

– Nie twoja sprawa. Ja tu siedzę z chorym człowiekiem, ja robię zakupy, ja dbam, a ty przyjdziesz raz na tydzień i będziesz robić przesłuchanie?

Ostatnią kroplą był dzień, kiedy weszłam niespodziewanie i zobaczyłam, jak wrzeszczy na niego w kuchni.

– Znowu się posikałeś, tak?! – krzyczała. – Ile razy można sprzątać po tobie?! Miałeś wezwać pielęgniarkę, nie mnie! Ja nie jestem twoją służącą!

Stał przy zlewie, skulony, z mokrą plamą na spodniach. Miał łzy w oczach.

– Przepraszam, Mario – powtarzał. – Ja nie chciałem. To samo się…

Weszłam.

– Co tu się dzieje? – zapytałam lodowatym głosem.

Odwróciła się gwałtownie.

– A, przyszła księżniczka! – wysyczała. – Przyszłaś oceniać, tak? Zobacz, w jakim stanie jest twój ojciec. Ja się tu użeram dzień i noc. Robię wszystko. Powinnaś mi dziękować na kolanach.

– Nie dziękuję nikomu, kto drze się na mojego ojca – odpowiedziałam. – Zwłaszcza, kiedy on nie może nad sobą panować, bo fizycznie nie daje rady.

Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Tak patrzyła.

Tata tylko powtarzał:

– Nie kłóćcie się… Nie mam siły…

Tamtego dnia pierwszy raz naprawdę zrozumiałam: to nie jest relacja, w której ktoś go „ratuje przed samotnością”. To jest zależność. On – chory, słaby, bojący się zostać sam. Ona – władczyni, która trzyma w ręku leki, jedzenie, dostęp do pieniędzy.

Po śmierci taty domu nie wypełniła cisza. Wypełniły go głosy krewnych.

– Biedna Maria – wzdychała ciotka. – Tyle się nim zajmowała, a teraz tak sama została…
– Trzeba jej pomóc – dodawał wujek. – Przecież ona też już nie jest młoda. Gdzie ona pójdzie?

Ja stałam z boku, jak statysta we własnym życiu.

A potem Maria ogłosiła:

– Tomek przed śmiercią powiedział, że mogę tu zostać, ile chcę. W końcu dziesięć lat byłam jego partnerką. To też mój dom.

Ten dom należał do mamy. Po niej – do taty. A po nim – do mnie. Jedyna córka, jedyny spadkobierca. Ale dla nich, dla „wzruszonej” rodziny, ważniejsze było, żeby „biedna Maria” miała gdzie żyć.

Przez kilka dni próbowałam z nią rozmawiać.

– Maria, nie możesz tu zostać na stałe – tłumaczyłam. – Pomogę ci znaleźć mieszkanie, odłożymy coś z oszczędności taty, ale… to jest mój dom rodzinny. Ja też muszę gdzieś żyć.

Prychnęła.

– Ty masz wynajem w mieście – odparła. – Tu przecież nawet nie bywasz. A ja byłam tu codziennie. Więcej mam do tego miejsca prawa niż ty.

I wtedy, jakby nigdy nic, dodała:

– Poza tym, połowa oszczędności taty mi się należy. On obiecał.

Ojciec, który bał się zrobić cokolwiek wbrew niej, pewnie obiecywał różne rzeczy, żeby mieć względny spokój. Ale prawa to jej nie dawało.

Długo walczyłam z poczuciem winy. Bałam się, że jeśli postawię sprawę jasno, wszyscy mnie znienawidzą. I tak się stało.

Któregoś dnia przyszłam z walizką.

– Co ty robisz? – zapytała Maria.

– Wprowadzam się do swojego domu – odpowiedziałam. – Masz tydzień na znalezienie sobie miejsca. Pomogę ci finansowo na start. Ale nie zostaniesz tu na zawsze. Tata nie żyje. Ja jestem spadkobierczynią. Nie będę żyć w wynajmach, podczas gdy kobieta, która krzyczała na mojego ojca i żyła z jego pieniędzy, urządziła się w moim dzieciństwie.

Wybuchła.

– Ty potworze! – wrzeszczała. – Jak możesz! Ja mu podawałam leki, myłam go, gotowałam. A ty przyjeżdżałaś od święta! On by ci tego nie wybaczył!

– On mi wybaczył dużo więcej, niż ty wiesz – powiedziałam spokojnie, chociaż ręce mi się trzęsły. – A przede wszystkim – ja nie muszę niczego „wynagradzać” tym, że oddam ci swój dom.

Tydzień później wyniosła się trzaskając drzwiami. Zostawiła za sobą bałagan, pudełka, kilka swoich rzeczy. Pojechała do siostry. Jeszcze tego samego dnia odebrałam trzy telefony.

– Jak mogłaś wyrzucić Marię?! – krzyczała ciotka. – Przecież ona była dla Tomka jak żona!
– Wszyscy mówią, że jesteś niewdzięczna – oznajmiła kuzynka. – Ojciec cię wychował, a ty jego partnerkę na bruk?

Nikt nie zapytał, jak było w tym domu naprawdę. Nikt nie chciał słuchać o pieniądzach znikających z konta, o środkach uspokajających podawanych „żeby się nie awanturował”, o tym, jak patrzył na mnie z przepraszającym wzrokiem, kiedy prosiłam, by przestała go traktować jak dziecko.

Dla nich liczył się prosty obrazek: „kochana partnerka” i „wyrodna córka”.

Po odejściu taty wyrzuciłam z domu jego partnerkę. Krewnych nie interesuje, jakie miałam powody.

Mówią:
– Jesteś twarda.
– Jesteś bez serca.
– Pomyśl, co by powiedział ojciec.

Ja myślę o czymś innym. O tym, co mówił mi szeptem, kiedy Maria wychodziła do sklepu:

– Dobrze, że jesteś, córeczko. Jakby co, pilnuj domu. Nie daj nikomu zrobić z ciebie głupiej.

Może właśnie pierwszy raz w życiu go posłuchałam.

To też może cię zainteresować: Najnowsze ustalenia ws. Barbary Skrzypek. Prokuratura przeanalizowała każdy krok

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Zostałam matką dopiero w wieku 38 lat": Dziś żałuję, bo mój 50-letni mąż ma już na wszystko kompletnie wyłączone chęci