Nie luksusy, nie pieniądze — tylko siebie. Całe życie poświęciłam rodzinie, żeby moje dziecko miało lepiej niż ja. A dziś siedzę przy kuchennym stole o północy, wpatrując się w drzwi, które wciąż się nie otwierają.Bo moja córka „ma prawo do życia”, a ja — najwyraźniej — już nie.

Po śmierci męża zostałam sama w dużym mieszkaniu. Córka odwiedzała mnie rzadko. Zawsze w biegu, zawsze zmęczona, zawsze z telefonem przy uchu. Aż pewnego dnia powiedziała:

– Mamo, może się do ciebie wprowadzimy? Będzie ci raźniej, a ja nie będę musiała szukać opiekunki.

Pomyślałam, że to cudowny pomysł. Dom znów wypełni się śmiechem dzieci, zapachem obiadu, życiem. Nie wiedziałam, że w tym „raźniej” nie ma miejsca na mnie.

Na początku wszystko wyglądało dobrze. Rano przygotowywałam śniadanie, odbierałam wnuki ze szkoły, pomagałam w lekcjach. Córka pracowała długo, wracała wieczorami. Tłumaczyła, że „musi się ustawić”. Wierzyłam. Przecież też kiedyś byłam młoda.

Ale z czasem te wieczory zaczęły się wydłużać. Najpierw do dziewiątej, potem do jedenastej. Aż któregoś dnia — druga w nocy.

Kiedy weszła, ledwo trzymała się na nogach. Z perfumami, winem w głosie i uśmiechem, który mówił:

– Nie przejmuj się, mamo. Mam prawo do życia!

Nie powiedziałam nic. Położyłam spać wnuki, pozmywałam po kolacji, usiadłam w fotelu. Patrzyłam w ciemność i myślałam, kiedy ja ostatni raz miałam prawo do życia.

Prawo, żeby odpocząć. Prawo, żeby nie martwić się o wszystko i wszystkich. Prawo, żeby ktoś mnie zapytał:

– Mamo, a ty jak się czujesz?

Zamiast tego słyszę tylko:

– Mamo, możesz jeszcze popilnować?
– Mamo, weź wyprasuj, bo rano nie zdążę.
– Mamo, nie dramatyzuj, ja też muszę czasem wyjść.

Dzieci są cudowne. Kiedy przytulają się do mnie, czuję, że jestem komuś potrzebna. Ale czasem, gdy patrzę, jak śpią, łzy same płyną. Bo wiem, że ich dzieciństwo wygląda tak samo jak życie ich matki kiedyś — z nieobecną mamą i zmęczoną babcią.

Córka nie widzi w tym nic złego.


– Mamo, przecież to tylko weekend, ja też muszę mieć oddech.


Tylko że te weekendy zamieniły się w tygodnie. A ja znów siedzę przy kuchni, czekając na drzwi, które otworzą się o drugiej w nocy.

Wczoraj powiedziałam „dość”. Nie krzykiem — szeptem.

– Kasiu, ja też mam prawo do życia.

Spojrzała na mnie zdziwiona, jakby nie rozumiała.

– Ale mamo… Ty już swoje życie miałaś.

Te słowa przebiły mnie na wylot. Bo może faktycznie tak myśli. Że starość to nie życie, tylko czekanie na śmierć.

Ale ja nie chcę tylko czekać. Chcę jeszcze pożyć — choćby chwilę.

Dziś rano spakowałam małą torbę i pojechałam do sanatorium. Nie powiedziałam, kiedy wrócę. Zostawiłam kartkę:

„Ty masz prawo do życia, Kasiu. Ja też.”

Może to egoizm. A może wreszcie odwaga.

Bo każda matka, nawet po sześćdziesiątce, ma prawo nie tylko do życia dla innych — ale i do życia dla siebie.

To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Z pozoru dbała o rodzinę i wnuki": Tymczasem nocami wyjadała nam jedzenie i nawet się tego nie wstydziła

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Immunitet Ziobry w rękach Sejmu. Były minister komentuje z zagranicy