Mówiła, że nie daje sobie rady. Że rachunki, leki, jedzenie – wszystko drożeje. A ja przecież „jedyna córka”, więc kto, jak nie ja?
Nie miałam serca odmówić. Mama nigdy nie była typem roszczeniowym. Po rozwodzie z Markiem wspierała mnie bardziej niż ktokolwiek inny. Przynajmniej tak myślałam.
– Dziękuję ci, córeczko – mówiła. – Gdyby nie ty, nie wiem, jakbym sobie poradziła.
Wierzyłam jej.
Aż do dnia, w którym sąsiadka z bloku obok zagadnęła mnie na targu:
– Twoja mama to chyba wygrała w totka, co? Codziennie podwozi ją ten sam facet w nowym aucie. Taki z siwymi włosami, w czarnej skórzanej kurtce.
Zbladłam. Znałam tę kurtkę aż za dobrze. To był on.
Marek. Mój były mąż. Człowiek, przez którego płakałam nocami, który zdradzał, kłamał i zostawił mnie z długami.
Najpierw nie wierzyłam. Potem zaczęłam patrzeć uważniej.
Mama zniknęła na kilka dni, tłumacząc się „zmęczeniem”. Ale samochód z siwym kierowcą stał wieczorami pod jej blokiem. Widziałam go.
Raz – przypadkiem – zajrzałam do jej torebki, gdy zostawiła ją w moim mieszkaniu. Było tam potwierdzenie przelewu – tysiąc złotych, co miesiąc, na konto mojego byłego.
Serce mi stanęło. Zawroty głowy. Pot na dłoniach. Mama karmiła mojego oprawcę. Z moich pieniędzy.
Kiedy ją skonfrontowałam, zamarła.
– On nie ma nikogo… – zaczęła. – Nie radzi sobie. Mówił, że cierpi. Że nie może żyć bez nas…
Bez nas?!
Czyli co – teraz znowu byliśmy „my”? Matka i jej ukochany zięć, a ja? Portfel?
– On cię zostawił, mamo. Oszukiwał mnie, zdradzał. Płakałaś razem ze mną, a teraz... teraz mu pomagasz?! Za moje pieniądze?!
Spojrzała na mnie tak, jakby to ona była zraniona.
– Nie rozumiesz. Marek zawsze był pogubiony. Ale miał serce.
Pogubiony? Zostawił mnie z kredytem i złamanym sercem. A ona... ona z kieszeni mojego życia zasilała jego beztroskę.
Przestałam wysyłać pieniądze. Przestałam odbierać telefony. Nie z nienawiści. Z żalu.
Bo największa zdrada nie zawsze przychodzi od wroga. Czasem nosi twarz, która cię wychowała.
I dziś już wiem – czasem trzeba odciąć pępowinę, żeby przestać krwawić.
Ale nie umiem być całkiem obojętna. Nie umiem zapomnieć, że to moja matka. Dlatego napisałam list – ostatni, szczery, cichy krzyk:
Mamo,
Zawsze myślałam, że cokolwiek się stanie – Ty będziesz po mojej stronie. Nie idealizowałam Cię. Znam Twoje wady, tak samo jak swoje. Ale wierzyłam, że jesteś ze mną. Że mnie widzisz.
Kiedy Marek mnie zostawił, byłaś pierwszą, która mnie przytuliła. Pamiętasz? Płakałam Ci w rękaw, jak dziecko. Mówiłaś, że jestem silna. Że poradzimy sobie. Że on był draniem.
A potem, po cichu, zaczęłaś mu pomagać.
Z moich pieniędzy.
Nie wiem, co bolało bardziej – że wyciągał rękę po kolejne złotówki, czy że Ty mu ją podawałaś.
Ja ciężko pracuję, Mamo. Czasem nie jem, byle tylko Ci przelać choć trochę, żebyś nie musiała się martwić. A Ty… bez słowa oddajesz wszystko komuś, kto zniszczył mi życie?
Nie napisałam tego listu, żeby Cię zranić. Piszę go, bo nie umiem już mówić z miłością do kogoś, kto tej miłości nie uszanował.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś Ci zaufam.
Ale chcę, żebyś wiedziała: przelałam Ci nie tylko pieniądze. Przelałam nadzieję. Oddałam resztki siły. A Ty je podałaś człowiekowi, który zostawił mnie w gruzach.
Dziś kończę to. I zaczynam budować coś nowego.
Dla siebie.
Twoja córka
– już nie ta sama.
To też może cię zainteresować: Wypowiedź Hołowni o zamachu stanu wywołała polityczną burzę. Padają wezwania do prokuratury
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Filip Chajzer twierdzi, że nie widuje syna. Była partnerka zabiera głos