14 czerwca 2002 roku ośmioletnia Ola Bielawska zaginęła w tajemniczych okolicznościach, wracając z lekcji w rodzinnej wsi Biadaszki. Przez lata śledztwo miało wiele zwrotów akcji, podejrzanych i tragicznych szczegółów – ale jedno pozostaje niezmienne: ciała dziewczynki do dziś nie odnaleziono.

Ola była spokojną, odpowiedzialną uczennicą. Mimo niedawnej przeprowadzki do Osowej, ostatnie tygodnie roku szkolnego postanowiła spędzić w znanym sobie miejscu – w szkole w Biadaszkach. Codziennie dojeżdżała autobusem. Tamtego dnia, jak zwykle, mama czekała na nią na przystanku. Ola jednak nie przyjechała. Zniknęła bez śladu.

Rodzina i sąsiedzi rozpoczęli gorączkowe poszukiwania. Wiadomo było, że dziewczynka po szkole zostawiła tornister na płocie sąsiadów i poszła na łąkę. Ostatnią osobą, która ją widziała, był kolega z podwórka.

Policja najpierw podejrzewała ojca Oli – Waldemara Bielewskiego – który dwa dni wcześniej został zatrzymany za przemoc domową. Anonimowy telefon wskazywał, że mógł porwać córkę. Jednak badanie wariograficzne wykluczyło jego udział. W chwili zaginięcia miał alibi – był w warsztacie szwagra.

W centrum uwagi śledczych szybko znalazł się 24-letni Robert B., przyjaciel rodziny. Mężczyzna od początku aktywnie uczestniczył w poszukiwaniach i przekazywał policji rozbieżne wersje wydarzeń. Jego wypowiedzi wzbudziły podejrzenia. Badanie wariografem nie pozostawiło złudzeń – śledczy mieli powody, by sądzić, że coś ukrywa.


Robert B. ostatecznie przyznał się do zabicia dziewczynki. Jego zeznania były jednak niespójne. Początkowo twierdził, że Ola zginęła przypadkowo, gdy uderzył ją workiem z paszą. Później mówił o przypadkowym uderzeniu widłami, a następnie – o uduszeniu po "bardzo złej sytuacji" między nimi. Zmieniał wersje, wycofywał się z nich, tylko po to, by wrócić z nową.

Podczas jednego z przesłuchań wyznał, że poćwiartował ciało Oli i nakarmił nim świnie. W innym wskazał miejsce, gdzie miał ukryć jej włosy. Policyjny pies znalazł fragment skalpu z rudymi włosami spiętymi zieloną frotką. Matka rozpoznała je jako należące do jej córki. Niestety, nie udało się przeprowadzić badań DNA – szczątki były przypalane.

Proces Roberta B. toczył się bez twardych dowodów – bez ciała, bez świadków, bez jasnej wersji wydarzeń. Oskarżony kilkakrotnie zmieniał zeznania, a mimo to uznano je za wystarczające, by postawić mu zarzut zabójstwa. Sąd pierwszej instancji skazał go na 7 lat więzienia, zakładając, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Sąd apelacyjny podwyższył wyrok do 25 lat, jednak kolejna apelacja zmieniła ocenę prawną czynu.

Robert B. ostatecznie otrzymał 5 lat za nieumyślne spowodowanie śmierci i 2 lata za zbezczeszczenie zwłok. Wyszedł z więzienia w 2010 roku.

Po 23 latach od tamtych tragicznych wydarzeń odpowiedzi wciąż brak. Rodzina nigdy nie pożegnała córki w godny sposób, nie pochowała jej ciała. Mimo licznych poszukiwań, miejsc wskazywanych przez Roberta B., badań terenowych i analiz, Ola Bielawska wciąż uznawana jest za osobę zaginioną.

To też może cię zainteresować: Nie oddzwaniaj i nie odbieraj tego numeru. Konsekwencje mogą być kosztowne

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Stan zdrowia Zbigniewa Ziobry pod lupą. Co ujawniły ostatnie badania