Nie potrafię wskazać dnia ani godziny. Wszystko przyszło powoli — jak trucizna, którą ktoś rozpuszcza w codzienności, aż przestajesz czuć jej smak.
Na początku był tylko uśmiech. Przychodził do nas często — przynosił kwiaty mojej córce, żartował, pomagał mi wnieść zakupy. Był inny niż dzisiejsi chłopcy: uprzejmy, spokojny, z tym spojrzeniem, które potrafiło rozbroić każdego. Nawet mnie.
Pamiętam, jak raz przyszedł, gdy córki nie było w domu. Usiedliśmy w kuchni, rozmawialiśmy o niczym — o pogodzie, o filmach, o planach na przyszłość. Śmiał się z moich żartów, a ja poczułam coś, czego nie powinnam była czuć. Ciepło. Zainteresowanie. Młodość, która wróciła na chwilę.
Odsuwałam od siebie te myśli, tłumaczyłam, że to tylko tęsknota za czasem, gdy ktoś jeszcze na mnie patrzył. Bo mąż od dawna nie patrzył. Od lat żyliśmy obok siebie, jak dwa cienie, które tylko mijają się w drzwiach.
A on – ten chłopak – patrzył. I widział mnie.
Z każdym dniem było trudniej udawać, że nic się nie dzieje. Córka wychodziła z nim do kina, a ja łapałam się na tym, że czekam, aż wrócą — żeby tylko znów go zobaczyć. Czasem zostawał dłużej, pomagał przy kolacji, rozmawiał ze mną, a ja słuchałam go z bijącym sercem jak nastolatka.
Nie chciałam tego. Naprawdę nie chciałam. Ale serce nie słuchało rozsądku.
Aż pewnego wieczoru, gdy córka poszła do przyjaciółki, on przyszedł sam — zostawił coś u nas i chciał tylko „na chwilę wpaść”. W kuchni panowała cisza, tylko zegar tykał głośno. Patrzył na mnie inaczej. I ja też już nie potrafiłam udawać.
Nie wiem, kto pierwszy przekroczył granicę. Czy to ja zrobiłam krok, czy on. Wiem tylko, że gdy mnie pocałował, świat stanął w miejscu.
Nie trwało to długo. Kilka spotkań, kilka tajemniczych spojrzeń, kilka słów, których nikt nie powinien usłyszeć. Wiedziałam, że to grzech, że to zdrada — nie tylko wobec męża, ale przede wszystkim wobec mojej córki. Ale uczucie było jak nałóg. Z każdym dniem silniejsze. Aż w końcu ktoś musiał pęknąć.
Pękła ona.
Znalazła wiadomość w jego telefonie. Jedno zdanie wystarczyło, żeby rozsypać wszystko:
„Nie wiem, jak to się stało, ale nie mogę przestać o niej myśleć.”
Córka wybiegła z domu z krzykiem. Ja zostałam. Nie próbowałam się tłumaczyć. Bo co mogłabym powiedzieć? Że to był błąd? Że nie chciałam? Że miłość przyszła nieproszona?
W oczach męża zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam — pogardę. Nie złość, nie smutek. Pogardę. Dla niego już nie istniałam.
Córka się wyprowadziła. Przestała odbierać telefony. On – zniknął. Wyjechał z miasta. A ja zostałam sama.
Minęły dwa lata. Nie ma dnia, żebym nie myślała o tamtej chwili. Nie o pocałunku, nie o miłości – o tym momencie, gdy córka patrzyła na mnie, jakby widziała obcą kobietę. I chyba wtedy naprawdę nią byłam.
Zniszczyłam wszystko, co było dobre. Nie dlatego, że chciałam. Dlatego, że przez chwilę chciałam poczuć się kochana.
Ironia losu polega na tym, że od tamtej pory już nikt mnie nie kocha. Ale może właśnie na tym polega kara.
Czasem widuję ją w mieście. Z daleka. Nie odwraca głowy, ale też nie patrzy. Idzie obok swojego nowego życia – bez mnie.
I choć wciąż boli, wiem jedno: Niektórych błędów nie da się naprawić. Można tylko nauczyć się z nimi żyć. Cicho. Z pokorą. I pamiętać, że najgorsze rany zadajemy tym, których kochamy najbardziej.
To też może cię zainteresować: Wniosek o areszt dla Zbigniewa Ziobry. Będzie wniosek do sejmu
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Zaskakujące plany Katarzyny W. Eksperci zabrali głos na temat mamy Madzi z Sosnowca