Ona stała obok niego, uśmiechnięta, z telefonem w dłoni. Nie spojrzała nawet na rachunek. Nie zaproponowała, że dorzuci się choćby złotówką.

Zacisnęłam zęby.

— Może chociaż tym razem podzielicie się kosztami? — powiedziałam, starając się brzmieć łagodnie.

Spojrzała na mnie, unosząc brew.

— Ale po co? Michał i tak wszystko opłaca.

„Michał i tak wszystko opłaca.”

Tak, wiem.

Wiem, bo patrzę na to każdego dnia.

Nigdy jej nie lubiłam.

Od pierwszego dnia, kiedy przyszła do naszego domu, z wymuszonym uśmiechem i dłońmi pełnymi prezentów, które miały mnie przekonać, jaka jest wspaniała.

Mój syn stracił dla niej głowę.

— Mamo, to ta jedyna.

„Jedyna.”

Jedyna, która nigdy nie gotowała obiadu.

Jedyna, która nigdy nie podniosła się, żeby pomóc w domu.

Jedyna, która znała tylko jedno zdanie: „Michał, kupisz mi…?”

Pieniądze płynęły jak woda.

Najpierw drobiazgi – nowa torebka, nowe buty. Potem wakacje, samochód, mieszkanie, w którym ona nie pracowała, ale oczywiście miała prawo do wszystkiego.

— Przecież Michał dobrze zarabia — powtarzała, jakby to było oczywiste.

— A ty? — zapytałam kiedyś.

Zaśmiała się.

— Ja się realizuję.

Nie odpowiedziałam.

Nie było sensu.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę.

— Kochanie, może trochę zwolnimy z wydatkami? — zapytał ostrożnie mój syn.

— Czy ty sugerujesz, że jestem utrzymanką?! — jej głos przeszedł w pisk.

— Nie, ja tylko…

— Twoja matka ci nagadała, prawda?!

Zamarłam.

Bo wiedziałam, że wygra.

Mój syn już dawno nie był moim synem.

Był tylko bankomatem z sercem.

I to serce należało do niej.

To też może cię zainteresować: Gorąca konferencja PiS. Starcie posłów z dziennikarzami i oskarżenia o manipulację

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Surowe kary dla działkowców. Nawet 5 tysięcy złotych mandatu za złamanie tych zasad