Przez całe życie myślałam, że robię dobrze. Byłam matką, która poświęciła się dla swojego dziecka. Wszystko, co miałam, oddałam mojemu synowi, Adamowi. A teraz on wyrzucił mnie na ulicę.
Nie zawsze tak było. Kiedy był dzieckiem, kochał mnie bezgranicznie. „Mamo, nigdy cię nie zostawię” – mówił, ściskając mnie za rękę. Wierzyłam mu. Wychowywałam go sama, po śmierci męża. Nie mieliśmy łatwego życia, ale zawsze się wspieraliśmy. Był moim jedynym dzieckiem, moją największą miłością i dumą.
Dorósł, ożenił się, założył rodzinę. Ja byłam z niego dumna. Gdy jego żona zaszła w ciążę, zaczął się martwić o przyszłość. „Mamo, muszę myśleć o rodzinie” – mówił.
Wtedy przyszło to pytanie:
„Może przepiszesz mi dom?”
Byłam pewna, że to tylko formalność. Przecież to mój syn. Nie oszuka mnie, nie zostawi. W końcu zawsze mówił, że to miejsce będzie naszym wspólnym domem. Że ja nigdy nie będę sama.
Nie miałam wątpliwości.
Podpisałam dokumenty. Oddałam mu wszystko.
Na początku nic się nie zmieniło. Wciąż czułam się jak u siebie. Pomagałam w domu, opiekowałam się wnukiem, gotowałam obiady, robiłam zakupy. Byłam częścią ich codziennego życia.
Ale z czasem zaczęłam zauważać drobne zmiany.
Najpierw przestałam być zapraszana na rodzinne kolacje.
Potem jego żona zaczęła kręcić nosem, gdy zostawałam dłużej w salonie.
„Mamo, może lepiej, jak będziesz spędzać więcej czasu w swoim pokoju?” – powiedziała mi któregoś dnia cicho, niby grzecznie, ale w jej oczach widziałam, że mnie tu nie chce.
Własny pokój? Ja, która stworzyłam ten dom, która przez lata dbałam o każdy jego kąt? Zaczęłam czuć się jak intruz.
Ale najgorsze przyszło później.
Pewnego wieczoru Adam usiadł przede mną i spuścił wzrok. Już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak.
„Mamo, musimy porozmawiać.”
Serce zaczęło mi bić szybciej.
„Wiesz, jak jest…” – zaczął, unikając mojego spojrzenia. „My powiększamy rodzinę, dzieci rosną, potrzebujemy więcej miejsca. Może powinnaś pomyśleć o czymś innym? Może jakimś mniejszym mieszkaniu? Albo… domu seniora?”
Zamarłam.
„Przecież to mój dom…” – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
Westchnął. Nie był nawet zdenerwowany. Po prostu mówił mi, że mam odejść, jakby to była zwykła decyzja.
„Mamo, nie rozumiesz. Teraz to NASZ dom. Ty mi go oddałaś.”
Oddałam.
Ale nie myślałam, że oddałam również siebie.
Jeszcze wtedy próbowałam z nim rozmawiać, tłumaczyć. Przecież nie miałam dokąd pójść. Moja emerytura była niska, nie miałam oszczędności, bo wszystko, co miałam, zawsze szło na rodzinę. Byłam pewna, że tu zostanę do końca życia.
Ale jego decyzja była nieodwołalna.
Następnego dnia przyniósł mi ofertę wynajmu kawalerki w odległej dzielnicy.
„To dla ciebie najlepsze rozwiązanie” – powiedział sucho. „Tam będziesz miała spokój.”
Spokój?
Tylko że ja nie chciałam spokoju. Chciałam mieć rodzinę, chciałam mieć syna, który będzie mnie szanował.
Tego wieczoru spakowałam walizkę. Nie miałam wyboru.
Stanęłam w drzwiach, patrząc na dom, w którym spędziłam całe życie. W którym wychowałam syna, który teraz traktował mnie jak problem.
A on? On nawet się nie obejrzał.
Dziś siedzę w małym, wynajętym pokoju, patrząc w ścianę. Nie mam nic. Ani pieniędzy, ani domu, ani rodziny.
I pytam siebie: Gdzie popełniłam błąd?
Czy byłam zbyt dobrą matką? Czy dałam mu zbyt wiele?
A może po prostu nie zasłużyłam na taki los?
To też może cię zainteresować: Rafał Trzaskowski ocenił Karola Nawrockiego. Nie była to miła wypowiedź
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Jolanta Kwaśniewska dzieli się osobistą historią o córce. Nie kryje emocji