Kiedy umarł mój mąż, Marek, świat się dla mnie zatrzymał. Choć nasze małżeństwo miało swoje wzloty i upadki, nigdy nie wątpiłam, że był moją ostoją. Był to nagły wypadek – serce nie wytrzymało. Żadne pożegnanie, żadnych ostatnich słów. Po prostu cisza, która zapanowała w naszym domu.
Dzień pogrzebu był jak senny koszmar. Tłum ludzi, płacz, kondolencje – ledwo to wszystko rejestrowałam. Stałam przy trumnie, wpatrując się w zdjęcie Marka, próbując pojąć, że już nigdy go nie zobaczę. Wtedy ją zauważyłam.
Stała z boku, trochę w cieniu, ubrana w czarną sukienkę, jakby chciała, by nikt jej nie zauważył. Młodsza ode mnie o dobre kilkanaście lat, z nienagannym makijażem i włosami upiętymi w perfekcyjny kok. Jej twarz wyrażała więcej smutku, niż mogłabym sobie wyobrazić. Zastanawiałam się, kim jest. Sąsiadka? Koleżanka z pracy?
Po zakończeniu ceremonii podeszła do mnie. Wyciągnęła drżącą rękę, a w oczach miała łzy.
– „Bardzo mi przykro. Marek był... wspaniałym człowiekiem.”
Jej głos był cichy, niemal łamiący się. Spojrzałam na nią zdezorientowana.
– „Dziękuję. Kim pani jest?”
Chwila ciszy. Potem odpowiedziała:
– „Nazywam się Justyna. Byłam z Markiem przez ostatnie pięć lat. Kochaliśmy się.”
Czułam, jak nogi uginają się pode mną. Czy dobrze usłyszałam? Przez pięć lat? Mój Marek? To nie mogła być prawda. W mojej głowie zaczęły pojawiać się pytania, ale żadne słowo nie mogło przejść przez moje usta. Justyna kontynuowała, jakby musiała z siebie wszystko wyrzucić.
– „Nie chciałam, żeby tak się stało. Marek zawsze mówił, że nie zostawi pani, ale to mnie kochał. Spotykaliśmy się w tajemnicy, bo... bo nie chciał pani ranić.”
Te słowa brzmiały jak ciosy. Jak mogłam niczego nie zauważyć? Jak mogłam żyć z człowiekiem, który prowadził podwójne życie? Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale starałam się zachować spokój.
– „Dlaczego mi to pani mówi? Po co?” – zapytałam z trudem.
Justyna spojrzała na mnie z bólem.
– „Bo musiałam. Marek był dla mnie wszystkim. Chciałam, żeby pani wiedziała.”
Nie pamiętam, jak zakończyła się ta rozmowa. Wróciłam do domu, do pustego mieszkania, i usiadłam w jego ulubionym fotelu. Przez całą noc myślałam o naszym małżeństwie – o chwilach, które uważałam za szczęśliwe, o jego wyjazdach służbowych, o telefonach, które nagle przerywał, mówiąc, że oddzwoni później. Wszystko zaczęło nabierać sensu, a jednocześnie burzyć mój świat.
Minęły miesiące, ale ból nie zniknął. Justyna napisała do mnie list, w którym opowiedziała o ich relacji. Chciała, żebym wiedziała, że Marek był szczęśliwy, ale też pełen poczucia winy. Czytając te słowa, czułam mieszankę gniewu i żalu. Chciałam go nienawidzić, ale nie potrafiłam. W końcu spędziliśmy razem ponad 20 lat.
Dziś uczę się żyć z tą prawdą. Odeszłam od wyobrażenia, że nasze małżeństwo było idealne, ale staram się pamiętać dobre chwile. Marek był dla mnie kimś ważnym, ale teraz wiem, że nie byłam dla niego całym światem. To boli, ale nie pozwolę, by ta zdrada zniszczyła wspomnienie naszego wspólnego życia.
Bo życie to nie tylko miłość, ale i przebaczenie – nawet jeśli nigdy nie można go wypowiedzieć na głos.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Moja córka nie chce się mną opiekować": Powiedziała, że odda mnie do domu opieki
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Adam Małysz otrzymuje zaskakującą emeryturę. Kwota daje do myślenia