Gdy poznałam Marka, wydawało się, że wszystko w moim życiu układa się idealnie. Był troskliwy, oddany, gotów poświęcić wszystko dla mnie i dla naszej rodziny. Wiedziałam, że miał już dziecko z poprzedniego związku, małą Zosię, którą straciła matkę, gdy była jeszcze niemowlęciem. Od samego początku wiedziałam, że przychodząc do jego życia, przyjmuję Zosię jak własną córkę. Pokochaliśmy się nawzajem – ja i Zosia – a nasz dom wypełnił się radością.
Przez pierwsze lata było dobrze. Opiekowałam się Zosią, wychowywałam ją, a Marek był moim wsparciem. Każdego dnia obserwowałam, jak dorasta, jak rozwija się jej ciekawość świata, i czułam, że jestem dla niej najważniejszą osobą. Dbałam o to, żeby czuła się bezpieczna, kochana, żeby nigdy nie odczuła braku matki. Marek był wtedy u naszego boku, pełen wdzięczności, że mogę być jej wsparciem i miłością, której tak bardzo potrzebowała.
Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Marek coraz częściej wracał późno do domu, stawał się obojętny, czułam, że nie jestem już dla niego priorytetem. Zaczęły docierać do mnie plotki o jego romansie, ale odpychałam je, tłumacząc, że to przecież niemożliwe. Przecież stworzyliśmy razem dom, przecież jesteśmy rodziną. Czułam jednak, jak dystans między nami rośnie, a jego spojrzenia stają się coraz bardziej chłodne.
Pewnego dnia prawda stała się nieunikniona. Marek przyznał, że zakochał się w innej.
Powiedział mi, że odchodzi, że potrzebuje nowego życia. Zostawił mnie bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, jakby całe nasze wspólne życie, nasza rodzina, wszystko, co budowaliśmy, przestało mieć znaczenie. Zanim jednak wyszedł, wypowiedział coś, co wstrząsnęło mną do głębi – zostawia mi Zosię. Jego nowa partnerka „nie była gotowa na takie zobowiązania.”
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Zosię, dziecko, które już raz straciło matkę, miał teraz zostawić, porzucić. Przecież to jego córka, jego krew! Ostatecznie jednak nic, co powiedziałam, nie zrobiło na nim wrażenia. Wyszedł, nie oglądając się za siebie, zostawiając mnie i tę małą dziewczynkę samym sobie, jakby nigdy nie byliśmy rodziną.
Od tamtej chwili wiedziałam, że jestem sama, że tylko ja mogę zapewnić Zosi to, czego potrzebuje. To były najtrudniejsze chwile mojego życia. Przytuliłam ją tego wieczoru, tłumacząc, że wszystko będzie dobrze, chociaż w środku czułam pustkę i ból, który zżerał mnie od środka. Musiałam być silna, musiałam wziąć na siebie ciężar, który powinna nieść nasza rodzina, a który teraz należał tylko do mnie.
Dziś Zosia jest starsza, rozumie więcej, ale nadal pyta o tatę. Każdego dnia buduję dla niej życie pełne miłości, bezpieczeństwa i akceptacji, choć wiem, że pewnej pustki nigdy nie zapełnię. Marek nigdy się nie odezwał, nigdy nie zapytał, co u niej. Czasami nachodzą mnie myśli pełne żalu i pytania bez odpowiedzi, ale szybko je tłumię – bo wiem, że Zosia potrzebuje matki, nie kogoś, kto tonie w smutku.
Odkryłam w sobie siłę, której nigdy bym się nie spodziewała. Choć straciłam miłość swojego życia, zyskałam coś znacznie większego – córkę, której nigdy bym nie wymieniła na żadną inną. Każdego dnia przypominam sobie, że nie muszę nikomu udowadniać swojej wartości. Wystarczy, że jestem dla niej, a ona jest dla mnie – w tym jest nasza siła, nasza rodzina.
To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Poślubiłem młodą kobietę": Różni nas aż 40 lat. Myślę, że jest ze mną tylko dla pieniędzy
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Moja matka całe życie poświęciła mojemu tacie": Po 30 latach małżeństwa porzucił ją