Zimny wiatr smagał twarz, gdy siedziałam na ławce w parku, wtulona w cienki szal. Pięć lat. Już pięć lat minęło odkąd dzieci przywiozły mnie tu, do tego domu opieki. Nie widziałam ich od tamtej pory. Nawet nie zadzwonili.


Wspomnienia powróciły jak fala. Ich uśmiechnięte buzie, gdy byli mali. Ich śmiech, gdy bawiliśmy się w parku. Ich łzy, gdy po raz pierwszy poszli do szkoły. A potem... nic.


Czułam pustkę w sercu. Tęskniłam za nimi. Za ich uściskami, za ich słowami, za ich obecnością. Codziennie modliłam się, żeby wrócili, żeby dali mi choćby znak, że o mnie pamiętają.

Ale cisza była odpowiedzią.


Dom opieki był jak więzienie. Dni płynęły leniwie, monotonne i beznadziejne. Otaczali mnie ludzie starsi, schorowani, często samotni. Byłam wśród nich, ale nie czułam się częścią tej społeczności.


Wpatrywałam się w gołe gałęzie drzew, kołyszące się na wietrze. Wiosna nadchodziła, ale w moim sercu panowała zima.


Nagle poczułam łzę na policzku. Szybko ją otarłam. Nie chciałam płakać. Nie chciałam się poddawać.


Musiałam być silna. Dla nich.


Wstałam z ławki i otrzepałam spódnicę. Wróciłam do domu opieki, zdeterminowana, by nie poddawać się rozpaczy.


Wiedziałam, że gdzieś tam, na świecie, są moje dzieci.


To też może cię zainteresować: Z życia wzięte. "Teściowa ciągle upierała się, że synowa urodziła obce dziecko": sama skrywała sekret

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Modlitwa za wstawiennictwem św. Józefa. Pomoże w trudnych chwilach