Urodziłam się i wychowałam na wsi. Dziesięć lat temu pojechałam do regionalnego centrum w poszukiwaniu pracy. Znalazłam mieszkanie i pracę. Osiedliłam się, zaczęłam powoli układać sobie życie. Były wzloty i upadki, ale nic, przystosowałam się. Z czasem zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w tym mieście. Dobrze się w nim czułam. Od czasu do czasu odwiedzałam rodziców i cieszyłam się ciszą. Wszystko było w porządku, ale moje życie osobiste nie wyszło.

W końcu znalazłam mężczyznę moich marzeń. Był trochę starszy ode mnie, zaledwie dwa lata. Ten sam gość i tak samo samotny jak ja. Trzy miesiące później randkowania zaczęły żyć razem. Plan był taki, żeby mieć dziecko.

Chciałam uciec ze wsi do miasta, a chyba wyjdzie inaczej

Dobrze mi się żyło. Wymienialiśmy wynajmowane mieszkania, kupowaliśmy meble, sprzęty. Bardzo chcieliśmy kupić własny dom. Staraliśmy się na to oszczędzać.

Kiedy pierwsze dziecko skończyło rok, zaczęliśmy myśleć o drugim. Drugie już się pojawiło, a my nadal próbujemy wynająć mieszkania. Mąż idzie do pracy, a ja na urlopie macierzyńskim i też daję radę pracować. I bardzo dobrze jest zarabiać jak na kobietę na urlopie macierzyńskim. Jednak i tak nie wyszło.

Nie było żadnej pomocy ze strony rodziców. Mieszkali daleko, aby pomagać w pracach domowych. Tak, i finansowo też nie można było na nich liczyć. Moi rodzice są przekonani, że to zadanie męża. Rodzice małżonka, a raczej ojciec (jedynie on pozostał) uważają, że skoro wdarł się w samodzielne życie, teraz sam musi wszystko robić. Nawiasem mówiąc, teść mieszka w innym kraju, a syn nie chce się do niego wprowadzać.

Nadeszła chwila, kiedy mąż musiał iść do ojca. Postanowiliśmy, że zamieszkam z rodzicami. Zabrał mnie i tam zostawił. Znalazłam prace. Mieszkaliśmy na wsi przez rok. Kiedy pojawiło się pytanie, jak dalej żyć, okazało się, że mąż marzy o kupnie domu na wsi. Żona zostanie w domu, zajmie się dziećmi, pracami domowymi. Nie chce więcej słyszeć o mieście.

Uważa, że ​​wciąż brakuje nam pieniędzy, a tutaj dzieci chodzą już do przedszkola, a ja nadal siedzę w domu. Moja praca jest stresująca. Ten układ zupełnie mi nie odpowiada. Tłumaczyłam, że nie uciekłam ze wsi do miasta po to, żeby się znowu wynosić na wieś. Wystarczyło mi dwadzieścia lat kopania w ogrodzie i dbania o żywe stworzenia. Ile łez wypłakałam, nie liczę. Nie wiem, jak do niego dotrzeć. Jak dotąd jedyną dobrą rzeczą jest to, że przy lokalnym poziomie pensji będzie oszczędzał na zawsze.

Co o tym sądzicie?

Zerknij: Z życia wzięte. Podczas operacji kobieta przeszła na "drugą stronę". Opowiedziała, co ją tam spotkało

O tym się mówi: Marcin Hakiel skonfrontował się z medialnymi doniesieniami. Zdradził, czy spotkanie z Maciejem Kurzajewskim faktycznie miało miejsce