Media obiegła informacja, że prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka zwołał pilne spotkanie z urzędnikami, aby uświadomić im aktualną sytuację, która może doprowadzić jego zdaniem do podzielenia losów Ukrainy.
Przytaczając rozmówcom powyborcze protesty z roku 2020, przestrzega ich, że mogą skończyć w kraju z maszynowymi karabinami w ręku.
Dyktator boi się buntu społecznego?
Prezydent Białorusi wytknął miejscowym urzędnikom podczas spotkania zatytułowanego "Aktualizacja metod i form pracy z ludnością na poziomie lokalnym", że ewentualne kolejne protesty przeciwko jego rządom mogą przyczynić się do tego, że okrutny los Ukrainy podzieli również Białoruś i jej mieszkańcy.
- Moi drodzy, niech Bóg broni nas przed tym, by doszło tu do jakiegoś zamieszania. Wtedy my, władze, pójdziemy dalej. Nie chodzi o to, że będę biegał tu z karabinem maszynowym - to wy będziecie biec przede mną - grzmiał Łukaszenka.
Gdy dyktator przegrał wybory i pozorował wygraną, oddał wówczas zdaniem zagranicznych mediów swój kraj Rosji. Gdyby z elegancją odszedł od władzy, jego następca zdobyłby oddanie białoruskich podmiotów gospodarczych i uznanie ludności.
Ponieważ Łukaszenka wolał zastosować przemoc w stosunku do własnego narodu, jego dyktatura straciła nie tylko poparcie, ale także prestiż i uprawnienia.
Jeśli chciał pozostać u władzy, musiał opierać się na wolnej woli Rosji, według analiz mediów zagranicznych. A to oczywiście oznaczało, że Rosja także zadecyduje, kiedy Łukaszenka odsunie się od władzy.
O tym się mówi: Zaskakujące doniesienia Edwarda Miszczaka obiegły media. Co skłoniło go o podjęcia takiej decyzji