Czasami przychodzą z wizytą. Miesiąc temu złapaliśmy z mężem znanego wirusa. Przepisano nam leki i kazano pozostać w domu przez dwa tygodnie. Oczywiście nie wychodziliśmy, bo nie mieliśmy nawet siły ugotować czegoś do jedzenia. Dzieci martwiły się o nas, dzwoniły, ale nie mogły przyjść, same były chore. Zadzwoniła sąsiadka i zapytała, dokąd poszliśmy. Mówiłam jej, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy.

Po kilku godzinach zadzwoniła ponownie, mówi, że zostawiła nam jedzenie pod naszymi drzwiami. Przyniosła rosół i puree ziemniaczane. Mój mąż i ja mieliśmy pyszny posiłek. Potem zadzwoniłam, żeby podziękować. Powiedziała, że ​​gotowała dla rodziny i nas też doliczyła, nie trzeba dziękować. Kilka dni później zadzwoniła ponownie. Tym razem przyniosła grochówkę i makaron z sosem pomidorowym. Zadzwoniłam ponownie, aby podziękować i powiedzieć, że czuję się znacznie lepiej, a już mogę gotować dla nas jedzenie.

Życzyła nam zdrowia i dodała, że ​​możemy oddać pieniądze, gdy poczujemy się lepiej. Szczerze mówiąc, nie rozumiałam, o czym mówi, więc zapytałam ponownie. Odpowiedziała, że ​​to pieniądze za gotowane jedzenie i za pracę. Nie miałam słów. Oczywiście powiedziałam, że oddam pieniądze, ale pomyślałam, że pomogła nam z głębi serca. I ten niezrozumiały stan trwał we mnie na długo. Z jednej strony rozumiem, że wydawała pieniądze i gotowała.

Ale sama zauważyła, że ​​gotowała dla swojej rodziny i dała nam tylko część. Czy naprawdę warto było prosić mnie o pieniądze? A z drugiej strony jestem jej wdzięczna, że pomogła nam w trudnych chwilach. Oto historia...

To też może cię zainteresować: Smutna wiadomość dla fanów "Świta według Kiepskich". Odszedł jeden z aktorów występujących w produkcji

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Mocne słowa Piotra Żyły: "to są durne zawody". Skoczek zapowiada koniec swojej przygody

O tym się mówi: Seniorka zaufała niewłaściwej osobie. Kosztowało ją to ponad milion złotych. Sprawą zajęła się policja