Dziś jego świat kończy się na ekranie telefonu, gdzie widnieje kwota salda na koncie – bo od tego zależy humor jego żony.

Kiedy był mały, biegał po podwórku z zeszytem pod pachą i mówił:

– Mamo, ja będę architektem. Zbuduję ci dom nad jeziorem, zobaczysz.

Rysował mosty, wieżowce, domki z tarasem. Siedział po nocach nad matematyką, nad fizyką. Dostał się na wymarzone studia. Ja pękałam z dumy.

Wtedy pojawiła się ona.

Patrycja. Długie paznokcie, jeszcze dłuższe rzęsy, marzenia tylko o jednym: „normalne życie jak u ludzi, wesele, dom, auto, wakacje all inclusive”.

Na początku cieszyłam się, że ktoś go kocha.
Przyprowadził ją na święta – uśmiechnięta, grzeczna, pomagała w kuchni, chwaliła mój sernik.

– Jak skończy studia, to weźmiemy ślub – mówiła, gładząc go po ramieniu. – Bo ile można czekać?

– Najpierw praca, potem ślub – tłumaczył Kamil. – Muszę odbyć staż, może wyjadę na rok za granicę. Wiesz, jakie to możliwości?

Pamiętam jej minę. Uśmiech zniknął, oczy zrobiły się twarde.

– A ja mam siedzieć sama? – rzuciła. – Ja nie będę czekała do trzydziestki, aż ci się zachce wrócić.

Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, jak mój syn się cofa.

– No to… zobaczymy – wymamrotał.

Ślub wzięli rok później.
Bez stażu, bez wyjazdu. Z kredytem.

– Mamo, to tylko na jakiś czas – tłumaczył mi cicho w kuchni, gdy Patrycja w salonie przeglądała katalog z sukniami. – Zobaczysz, jeszcze wszystko nadrobię. Teraz trzeba się ustabilizować.

„Ustabilizować” – czyli zapracować na jej wyobrażenie o dorosłym życiu.

Wzięli kredyt na mieszkanie w nowym osiedlu. Kamil poszedł do byle jakiej firmy projektowej, gdzie rysował barierki i podsufitki za grosze.

– Ważne, że ma pan stałe – powiedziała mu Patrycja. – Bank na to patrzy.

Stałe. Jak łańcuch.

Z czasem rozmowy z nią brzmiały jak lista zakupów.

– Potrzebuję nowego telefonu, bo ten jest już stary – oznajmiała przy obiedzie. – Wszyscy mają lepsze.

– Ale przecież dopiero rok temu kupiliście – odważyłam się zauważyć.

Wzruszyła ramionami.

– To nie jest wydatek na wieczność, pani Jadwigo. Poza tym Kamil dobrze zarabia, prawda?

On się czerwienił.

– Jakoś tam dajemy radę – mruczał. – Spłacimy ratę, to się kupi.

Mówił „kupimy”.
Ale kupował zawsze on.

Z każdym miesiącem przestawałam poznawać własnego syna.

Ten sam chłopak, który marzył, żeby projektować budynki w innym kraju, teraz liczył grosze w markecie, bo „Patrycja chce nowe krzesła na balkon” albo „Patrycja mówi, że należą nam się wakacje, mamo”.

– Może byś jednak spróbował tego stażu? – zagadnęłam go kiedyś, gdy wpadł sam, bez niej.

Westchnął ciężko.

– Mamo, nie mogę teraz wszystko rzucić – tłumaczył. – Mamy kredyt, rachunki, planujemy dziecko. Poza tym Patrycja nie chce wyjazdu. Mówi, że rodzina powinna być razem.

– Ale tej rodziny na razie nie ma – przypomniałam. – Jest tylko ona i twoja karta w banku.

Spojrzał na mnie ostrzegawczo.

– Nie mów tak o mojej żonie – powiedział ostro. – Nie rozumiesz jej.

Może i nie rozumiałam.
Za to z każdym dniem bardziej rozumiałam, że mój syn przestaje rozumieć samego siebie.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przypadkiem.
Przyszłam po południu, bo Patrycja poprosiła, żebym została z ich malutkim synkiem, gdy oni jadą „załatwić sprawy”.

Drzwi były lekko uchylone. Niechcący usłyszałam.

– Kamil, ta wypłata to jakiś żart – mówiła ona. – Jak ja mam żyć za takie pieniądze? Ty chyba nie chcesz, żebym chodziła w tych samych butach przez dwa sezony?

– Kredyt wzrósł przez raty, wiesz, jak jest – tłumaczył. – Może trochę przyhamujemy z wydatkami…

Parsknęła.

– Przyhamujemy? – powtórzyła. – Ja mam hamować? To może przestań wreszcie opłacać te swoje kursy, szkolenia i inne bzdety. I tak nigdzie nie wyjedziemy. Ty musisz zarabiać teraz, a nie „kiedyś”.

– Ale te szkolenia są po to, żebym mógł awansować – próbował.

– Nie interesuje mnie twoja przyszła kariera – ucięła. – Interesuje mnie tu i teraz. Dziecko rośnie, ja też coś z życia chcę mieć. Poza tym, tak normalnie: co jest ważniejsze – jakieś twoje marzenia z dzieciństwa czy nasze życie rodzinne?

Nastała cisza.
Widziałam, jak Kamil opuszcza głowę.

– Masz rację – powiedział. – Poproszę szefa o nadgodziny. Odwołam ten kurs.

I wtedy coś we mnie pękło.

Wieczorem, kiedy zostałam z nim sama w kuchni, powiedziałam:

– Synu, czy ty widzisz, co się z tobą dzieje?

Uśmiechnął się blado.

– Zmęczony jestem, mamo. To wszystko.

– Nie, Kamil – pokręciłam głową. – Ty jesteś nie zmęczony. Ty jesteś wypompowany. Nie tylko z sił, ale i z marzeń.

Wzruszył ramionami.

– Taka jest dorosłość – rzucił.

– Nie – odpowiedziałam. – Taka jest dorosłość, gdy ktoś traktuje cię jak bankomat. Wrzuca kartę – wyskakują pieniądze. Zero pytań, zero szacunku.

Zacisnął szczęki.

– Ona nie jest taka – odparł. – Przesadzasz.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Którego dnia w tym miesiącu zapytała cię: „jak się czujesz?”, „czy jest ci ciężko?”, „czy nadal chcesz tego, co robisz?”. A którego dnia powiedziała: „musimy kupić, musisz zarobić, musisz dać radę”?

Milczał długo. Widziałam, że każde słowo trafia w cel, ale on nie ma siły ich przyjąć.

– Mamo, nie dokładaj mi – wyszeptał. – Ja już naprawdę nie mam siły walczyć o siebie. Najważniejsze, żeby oni byli zadowoleni.

– „Oni”? – zdziwiłam się.

– Ona i mały – poprawił się. – Jak oni będą mieli wszystko, to… jakoś to będzie.

Wróciłam do domu z bólem w piersi.
Tej nocy nie spałam. Kręciłam się po mieszkaniu, patrząc na stare rysunki syna, które trzymałam w szufladzie – wieżowce, mosty, dom nad jeziorem „dla mamy”.

Nazajutrz pojechałam do nich z tymi kartkami.

– Co to jest? – prychnęła Patrycja, widząc stare, pożółkłe kartki.

– Kamil miał kiedyś marzenia – powiedziałam cicho. – Chciał je zrealizować. Może warto mu o tym przypomnieć.

Zaśmiała się.

– Pani Jadwigo, każdy coś kiedyś chciał – machnęła ręką. – Ja też chciałam być aktorką, a pracuję w sklepie. Życie to życie, nie bajka. Kamil jest odpowiedzialnym facetem. Wie, że rodzina jest ważniejsza niż fanaberie.

Popatrzyła na mnie z wyższością.

– Proszę nie mącić mu w głowie. On ma obowiązki.

Dziś mój syn ma trzydzieści siedem lat.

W ciągu dnia – zmęczona twarz przy komputerze, wieczorami – kanapa, usypianie dziecka, liczenie rat.

Kursów już nie robi. Rysować przestał. Gdy pytam go o architekturę, macha ręką.

– Daj spokój, mamo – mówi. – Tamto życie było dla kogoś innego. Ja jestem od tego, żeby płacić rachunki.

Patrycja wciąż ma nowe „potrzeby”: większy samochód, lepszy wózek, modniejsze ciuchy dla dziecka, weekendy w spa „bo na to zasługuje”.

A ja siedzę w swoim małym mieszkaniu, liczę własną emeryturę i myślę, że nic mnie tak nie boli, jak widok syna, który zrezygnował z siebie, żeby być czyimś chodzącym bankomatem.

Synowa traktuje syna jak źródło pieniędzy.
On tłumaczy ją miłością.
Ja widzę w tym tylko powolne umieranie człowieka, który kiedyś chciał budować domy dla innych, a dziś nie ma nawet siły zbudować życia dla siebie.

Najbardziej dramatyczne jest to, że jako matka nie mogę go z tego wyrwać. Mogę mówić, pokazywać, ostrzegać.

Ale to on musi któregoś dnia spojrzeć w lustro i zapytać:

„Czy ja wciąż jestem człowiekiem z marzeniami, czy tylko kartą, którą ktoś bez końca wsadza do bankomatu, wciskając ‘wypłać wszystko’?”.

To też może cię zainteresować: Polityczne trzęsienie ziemi na koniec 2025 roku. Nowy sondaż ujawnia zaskakujący zwrot

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Mąż zażądał, żebym przyjęła jego dziecko z romansu": Zamiast tego spakowałam mu walizkę i wyrzuciłam go z domu z uśmiechem na twarzy