Człowiek z tych, co jednym spojrzeniem uciszali dzieci, a jednym ruchem ręki stawiali szafę, której dwóch sąsiadów nie mogło ruszyć. Teraz… teraz czasem boję się zostawić go samego nawet na pięć minut.
Bo mój ojciec na starość jest jak małe dziecko. Tylko nikt nas nie przygotował na to, że będę musiała wychowywać… własnego rodzica.
Pierwszy raz zrozumiałam, że dzieje się coś złego, gdy zadzwoniła do mnie sąsiadka.
– Pani Aniu, pan Tadeusz stoi pod blokiem w kapciach i piżamie – powiedziała szeptem. – Mówi, że idzie do pracy, ale nie wie, do której.
Wybiegłam z domu jak poparzona. Był luty, mróz szczypał w palce. Ojciec stał przy śmietniku, trzęsąc się z zimna, w cienkim szlafroku.
– Tato, co ty robisz?! – prawie krzyknęłam.
Spojrzał na mnie z wyrzutem, ale i jakimś zagubieniem w oczach.
– No jak to co – odpowiedział zniecierpliwionym tonem mężczyzny, który całe życie wszystko wiedział najlepiej. – Do roboty jadę. Spóźnię się, jak będziesz tak długo stała.
– Tato, ty od dziesięciu lat jesteś na emeryturze – przypomniałam cicho.
Zamrugał. Na sekundę zobaczyłam, jak maska pewności siebie spada mu z twarzy, odsłaniając goły strach.
– A… no tak – mruknął. – Coś mi się… pomyliło.
Zaprowadziłam go do domu. Zdjęłam z niego te przemarznięte kapcie, włożyłam mu wełniane skarpety. Cały czas myślałam: „raz mu się zdarzyło. Każdemu może się zdarzyć”.
To nie był raz.
Zaczęło się od drobiazgów: położy portfel do lodówki, kubek z herbatą do szafki, sól wsypie do cukiernicy. Śmiał się z tego, mówił:
– Widzisz, starość nie radość, młodość nie wieczność.
Potem przestało być śmiesznie.
Wracam kiedyś z pracy – w mieszkaniu duszno, zapach przypalonego tłuszczu. Wpadam do kuchni, a tam patelnia na pełnym ogniu, olej prawie czarny. Ojciec siedzi w fotelu w salonie i… drzemie.
– Tato! – wyłączyłam gaz, odsunęłam patelnię, otworzyłam okno. – Przecież mogłeś nas spalić!
Spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Daj spokój, przecież nic się nie stało. Kto nie przypalił kotletów, niech pierwszy rzuci patelnią.
Tylko że ja się coraz mniej śmiałam.
Zaczęłam chować zapałki, zakładać mu nakładkę na kuchenkę, jak dziecku blokadę na kontakty.
Najgorsza jest ta mieszanka: uporu małego chłopca i dumy starego faceta.
– Tato, nie możesz sam wychodzić – tłumaczę mu. – Zabłądzisz, przewrócisz się, coś ci się stanie.
– Nie będziesz mi mówić, co ja mogę, a czego nie – prycha. – Pamiętaj, że ja cię wychowałem. Nie jestem jakimś… upośledzonym.
Pięć minut później dzwoni telefon.
– Czy to córka pana Tadeusza? – słyszę.
Zastanawiam się, który tym razem. Policjant, kierowca autobusu, przechodzień?
Tym razem to sprzedawczyni z pobliskiego sklepu.
– Pani tato od dwudziestu minut stoi przy kasie i szuka portfela w pustej torbie – mówi łagodnie. – Mówi, że ktoś mu ukradł. Może pani podejść?
Biegnę. Wpadam spocona, zdyszana. Widzę go: stoi w kolejce z trzema produktami – chleb, mleko, parówki. Mina zacięta, ręce trzęsą mu się tak, że prawie upuszcza zakupy.
– Ukradli mi! – mówi głośno, gdy mnie widzi. – Pewnie, jak stałem przy tych jabłkach. Zabraliby wszystko, jakby mogli!
Patrzę do jego torby. Portfel jest w bocznej kieszonce. Wyciągam go powoli.
Widzę, jak nagle maleje. Jakby ktoś spuścił z niego powietrze.
– Ja… – zaczyna, ale urywa.
Plaża ludzi patrzy. W ich wzroku jest wszystko: współczucie, zażenowanie, ulga, że to ich nie dotyczy.
Płacę. Wyprowadzam go.
Na ulicy ojciec szepcze:
– Nie mów nikomu, dobrze? Ja nie… nie chciałem.
Jak dziecko, które boi się kary.
Każdy dzień jest teraz jak dyżur.
Rano leki – trzeba pilnować, bo jak mu podam, a za pięć minut zapomnę, to weźmie jeszcze raz „bo nie brał”. Potem śniadanie – jak nie posmaruję chleba, to zje suchy i powie, że „nie warto było marnować masła”.
Nie mogę wyjść do sklepu na dłużej, bo zaraz coś nawywija. Raz próbował podlewać kwiatki… płynem do płukania tkanin. Innym razem nalał wody do czajnika… odkładając go najpierw na włączoną płytę.
– Tato, po co ty to zrobiłeś?! – pytam zdesperowana, gdy woda paruje z rozlanego czajnika, a ja wietrzę mieszkanie.
Patrzy na mnie i mówi coś, co rozrywa mi serce:
– Nie wiem.
Nie z tłumaczenia. Z bezradności.
Wieczorami, kiedy wreszcie zaśnie – jak dziecko, które w połowie zdania „ja nie jestem zmęczony” już chrapie – siadam na kanapie i czuję, jak mnie wszystko boli. Plecy, ręce, głowa, dusza.
Znajomi pytają:
– A dom opieki? A opiekunka? Możesz przecież dać go gdzieś, nie musisz wszystkiego sama.
Otwieram usta, żeby powiedzieć „tak, masz rację”, a wychodzi zupełnie co innego:
– Jak mam oddać ojca obcym ludziom, skoro to on mnie nosił na rękach, kiedy byłam chora?
Ale zaraz potem druga myśl, cichsza:
„A mnie kto poniesie? Kto mnie za rękę poprowadzi, jak już nie będę miała siły?”
Bo czasem mam ochotę się po prostu rozpłakać, jak dziecko, i krzyczeć:
„Ja też byłam jego dzieckiem! Nie tylko opiekunką na stare lata!”.
Najbardziej boli mnie ten moment, kiedy patrzy na mnie i… nie jestem pewna, czy wie, kim jestem.
– Anka – mówi raz pewnie. – Podaj mi herbatę.
Za godzinę:
– Pani… – zaczyna niepewnie. – Jak pani ma na imię?
Udaję, że się śmieję.
– Tato, ja – twoja córka.
Zawstydza się.
– No wiem – mówi szybko. – Tylko chciałem sprawdzić, czy pamiętasz.
Później w nocy słyszę, jak szlocha cicho w swoim pokoju. Nie idę. Wiem, że płacze nie tylko po sobie, ale i po tamtym, dawnym ojcu, którego już w nim nie ma.
Mój ojciec na starość jest jak małe dziecko. Trzeba go pilnować, ubierać, karmić, tłumaczyć po sto razy to samo. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i serce, które się nie rozpada przy każdej jego drobnej porażce.
Ale jest jedna, okrutna różnica: z dzieckiem idziesz ku lepszemu – ono rośnie, uczy się, nabiera sił. Z rodzicem idziesz drogą w drugą stronę – krok po kroku w dół, w ciemność, w zapominanie.
Czasem, kiedy siedzimy razem przy stole, nagle na chwilę znów wraca ten dawny on. Mówi coś mądrego, skomentuje wiadomości w telewizji, spojrzy na mnie tym samym ostrym, trzeźwym wzrokiem.
– Dobrze, że jesteś, Anka – rzuca wtedy.
– Zawsze byłam – odpowiadam.
A w głowie brzęczy pytanie: czy kiedyś przyjdzie dzień, w którym znowu na chwilę naprawdę będzie „mój ojciec”, czy już tylko „to moje duże dziecko, którego nie mogę spuścić z oczu, bo zaraz coś nawywija”?
I najbardziej dramatyczne w tym wszystkim jest to, że nie mam odpowiedzi. Mam tylko obowiązek. I miłość, która czasem bardziej przypomina ranę niż siłę.
To też może cię zainteresować: Aida ujawnia wizję na 2026 rok. Nadchodzi rok pełen przełomów
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Grudnik zacznie kwitnąć jak szalony, jeśli będziesz podlewać go w ten sposób. Mało kto o tym wie