Nie z filmu, nie z anonimowego telefonu, nie z wielkiej afery.Z jego roztargnienia.

Jak co wieczór sprzątałam salon. Na stoliku – kubek po herbacie, pilot, rozrzucone rachunki. Podniosłam jego telefon, żeby przetrzeć blat. Ekran się zaświecił.

Nowa wiadomość od „M.”:

„Kochanie, nie mogę się doczekać naszych pierwszych wspólnych urodzin… W końcu oficjalnie będę przy twoim boku 😘”

Zamarłam.

„Kochanie”. „Naszych”. „Oficjalnie”.

Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Usiadłam, bo kolana odmówiły współpracy.

Przez chwilę jeszcze się oszukiwałam:
„Może to żart? Może pomyłka? Może to wpisane do złego kontaktu?”.

Wtedy telefon zawibrował drugi raz:

„Pamiętaj, co ustaliliśmy. Przedstawisz mnie jako koleżankę z pracy. Twoja żona i tak nie zorientuje się w sytuacji.”

Moja dłoń sama ścisnęła urządzenie tak mocno, że aż zbielały mi palce.

„Twoja żona i tak się nie zorientuje”.

Kiedy wrócił, udawałam, że nic nie wiem.

– Jak tam dzień? – zapytałam przy kolacji.

– Jak zwykle – wzruszył ramionami. – Robota, korki, dom. Zmęczony jestem.

Patrzyłam na jego twarz, na ręce, którymi tyle razy dotykał mojej skóry, i czułam, jak we mnie wszystko stygnie.

– Pamiętasz, że za trzy tygodnie moje urodziny? – rzucił nagle, jakby sobie przypomniał.

– Oczywiście – odpowiedziałam spokojnie. – Masz już jakiś pomysł na świętowanie?

Uśmiechnął się szeroko.

– Pomyślałem, że zrobimy większą imprezę – oznajmił. – Zaprosimy znajomych, rodzinę… No i kilka osób z pracy. Fajnie będzie.

„Kilka osób z pracy.”

Obraz „M.” pojawił mi się przed oczami, choć nie znałam jej twarzy. Jeszcze.

– Świetny pomysł – przytaknęłam.

Gdyby spojrzał mi wtedy w oczy, może coś by zobaczył. Ale on patrzył już w telefon.

Przez kolejne dni przygotowywałam się do urodzin jak do spektaklu.

On planował menu, dzwonił do znajomych, zamawiał alkohol.

Ja – cicho drukowałam maile, robiłam kopie wiadomości, zapisywałam rozmowy z jego „wyjazdów służbowych”.

Nie musiałam długo szukać. W jego skrzynce: rezerwacja hotelu dla dwóch osób. W kalendarzu: „spotkanie z klientem” idealnie pokrywające się z datą USG, które on sam sfotografował i… wysłał do „M.” z podpisem: „Nasz maluch”.

Kiedy zobaczyłam zdjęcie, poczułam, jakby ktoś przeciął mnie na pół.

On nie miał romansu. On miał Drugie Życie.

A mnie zostawił jako dekorację.

Tydzień przed urodzinami poprosiłam go o listę gości.

– Mogę ją zobaczyć? – zapytałam, udając beztroskę. – Muszę wiedzieć, ile talerzy wyjąć.

– Jasne – podał mi kartkę. – Tu masz wszystkich. Dojdą jeszcze może dwie osoby, ale to drobiazg.

Przebiegłam wzrokiem nazwiska. Przy jednym z nich – „Magda M. – koleżanka z pracy”.

Oto ona. Oficjalnie wkraczała do mojego domu.

– Świetnie – uśmiechnęłam się. – Zrobimy tak, żeby dobrze się czuła.

Nawet nie miał pojęcia, jak bardzo.

Mój „inny pomysł na świętowanie” urodził się w nocy, kiedy nie mogłam zasnąć.

Mogłam zrobić awanturę. Wyrzucić go z domu. Zadzwonić do jego kochanki, zwyzywać ją, grozić.

Ale im dłużej leżałam w ciemności, tym bardziej dochodziło do mnie jedno: ja już nie chcę krzyczeć. I nie chcę błagać.

Chcę zakończyć przedstawienie.

Postanowiłam więc, że urodziny będą… ostatnim aktem.

W dniu imprezy wszystko wyglądało idealnie.

Mieszkanie wysprzątane, stół zastawiony, ciasta upieczone. Goście schodzili się powoli – siostra, przyjaciółki, koledzy z pracy, rodzice.

Śmiech, muzyka, harmider.
Ja – w czerwonej sukience, którą dostałam od niego dwa lata wcześniej na rocznicę ślubu. „Jesteś w niej jak ogień” – mówił wtedy. Dziś czułam się jak ktoś, kto na tym ogniu wreszcie coś spali.

O 19.00 zadzwonił dzwonek.

Otworzyłam drzwi.

Na progu stała ona.

Blond włosy, idealny makijaż, sukienka podkreślająca lekko zaokrąglony brzuch. Na ramieniu płaszcz, w dłoni butelka wina.

– Dobry wieczór – uśmiechnęła się szeroko. – Ja do Krzysztofa. Magda.

Spojrzałam jej prosto w oczy.

– Wiem, kim jesteś – odpowiedziałam równie uprzejmie. – Proszę, wejdź.

Przez chwilę w jej spojrzeniu mignęło coś, co rozpoznałam natychmiast: przekonanie, że ja „nic nie wiem”.

Pocałowała Krzysztofa w policzek. Zbyt blisko ust.

– Wszystkiego najlepszego – szepnęła.

Udawał, że to nieznaczący gest. Że tak właśnie zachowuje się „koleżanka z pracy”.

– To Magda – przedstawił ją gościom. – Pomaga mi przy projektach. Świetny spec od marketingu.

Przy stole usiadła naprzeciwko mnie. Cały wieczór widziałam, jak pod stołem ich dłonie ocierają się o siebie, jak wymieniają spojrzenia, które miały być niewidoczne.

Widziałam to wszystko wyraźniej niż własny talerz.

– Aniu, świetny sernik – pochwaliła Magda po godzinie. – Naprawdę się pani postar...

Urwała w pół słowa, poprawiając:

– Postarała.

Uśmiechnęłam się.

– Dziękuję – odparłam. – W końcu to szczególna okazja.

Kiedy nadszedł moment tortu, przygasiliśmy światła. Świeczki błyszczały w ciemności.

– No, życzenie! – krzyknęła moja siostra.

Krzysztof dmuchnął, udając najradośniejszego człowieka świata.

– A teraz prezenty! – zawołała przyjaciółka.

Goście zaczęli podawać mu torebki, koperty, butelki.

– A ty nie masz dla mnie nic? – rzucił do mnie kokieteryjnie. – Żony zazwyczaj mają najlepsze pomysły.

– Mam – odpowiedziałam. – Tylko trochę… nietypowy.

Sięgnęłam pod stół. Wyjęłam teczkę. Położyłam ją przed nim.

– Co to? – zaśmiał się.

– Prezent. Od naszej rodziny – powiedziałam spokojnie. – A właściwie… od twojej.

Otworzył teczkę.

W środku: wydruki maili. Zdjęcie z USG. Kopia rezerwacji hotelu. Wydruk wiadomości do „M.”:
„Nie mogę się doczekać, aż urodzi się nasz syn. Z Kasią to kwestia czasu.”

Na wierzchu – pozew rozwodowy, już podpisany przeze mnie.

Rozmowy ucichły. Goście zaczęli po kolei milknąć, jakby ktoś ściszał ich pilotem.

Magda pobladła.

– Co to za żart? – spróbował się roześmiać Krzysztof.

– Żaden – odpowiedziałam. – To twoje słowa. Twoje rezerwacje. Twoje dziecko. Twoje kłamstwa. Postanowiłam, że nie będę ci psuła niespodzianki. Chciałeś świętować urodziny z kochanką. Pomyślałam, że to dobry moment, żeby wszyscy zobaczyli, jakiego masz wspaniałego prezentu od losu – nową rodzinę.

Ktoś zakaszlał. Ktoś upuścił widelec.

Magda spróbowała zabrać głos.

– Aniu, ja… – zaczęła – to nie tak…

– To dokładnie tak – przerwałam. – Wiesz, Magdo, nie mam do ciebie pytań. Bo nie jestem ci nic winna. Wszystko, co powinnam powiedzieć, powiem ojcu mojego dziecka.

Spojrzałam na Krzysztofa.

– A do ciebie mam tylko jedno pytanie – dodałam. – Dlaczego myślałeś, że jestem idiotką?

Zamilkł. Po raz pierwszy odkąd go znam, nie znalazł żadnego słowa.

Wstałam.

– Drodzy państwo – powiedziałam, zwracając się do zebranych. – Przepraszam, że wplątałam was w ten spektakl. Myśleliście, że przyszliście na urodziny przyzwoitego człowieka. Sama też długo w to wierzyłam.

Przesunęłam dłonią po stole.

– Proszę, jedzcie, pijcie – dodałam. – Jedzenie szkoda marnować. Ja się ulatniam. Ten dom, to mieszkanie, ten chaos – to już nie moje święto.

Ktoś zaprotestował, ktoś wyszeptał moje imię.

Nie słuchałam.

Poszłam do sypialni. Walizka stała spakowana od wczoraj – parę ubrań, dokumenty, trochę gotówki.

Byłam gotowa wcześniej niż on do „nowego życia”.

Kiedy zamykałam za sobą drzwi, usłyszałam, jak Magda wybiega za mną na klatkę.

– Aniu! – zawołała. – Zaczekaj!

Odwróciłam się.

– Po co? – zapytałam.

Patrzyła na mnie z czymś w rodzaju wstydu. I strachu.

– On mi powiedział, że… że u was wszystko skończone – jąkała się. – Że tylko formalności… że ty jesteś zimna, że…

Prychnęłam.

– Oczywiście – odparłam. – Zawsze jesteśmy zimne, nudne, problematyczne. Po to, żebyście mogli bez wyrzutów sumienia grzać łóżka innych kobiet.

Przez chwilę milczała.

– I co teraz zrobisz? – wyszeptała. – Jak możesz tak po prostu… odejść?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Wiesz, co jest najtrudniejsze? – odpowiedziałam. – Nie odejść od niego. Odejść od siebie… tej głupiej wersji, która przez lata wmawiała sobie, że ma w domu dobrego faceta.

Pociągnęłam za suwak walizki.

– Ale właśnie zaczęłam to robić.

Odwróciłam się i zeszłam po schodach.

Pozbawiony skrupułów mąż postanowił zaprosić kochankę na swoje urodziny.
Do naszego domu. Do mojego życia.

Myślał, że wciąż będę tłem do jego nowych ról.

Ja miałam inny pomysł na świętowanie: zamiast składać mu życzenia, zdmuchnęłam iluzję.

Dla jednych ten wieczór był rozerwaniem towarzyskim, skandalem, tematem do szeptów.

Dla mnie – początkiem nowego roku życia. Pierwszego, w którym w prezencie dałam coś wreszcie sobie:

Wyjście przez drzwi, zanim zgasną wszystkie światła.

To też może cię zainteresować: "Nie chciałam mieszać się w małżeństwo córki, ale nie miałam wyjścia": Musiała usłyszeć ode mnie, że jej mąż spodziewa się dziecka z inną

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Z życia wzięte. "Wychowałam córkę kosztem samej siebie": Na stare lata ona widzi we mnie tylko bankomat i opiekunkę na zawołanie