Po kilku dniach zmienił zdanie – ale bardzo bym chciała, żeby do tego nie musiało dojść w taki sposób.

Zaczęło się jak zwykle – od jego komentarzy rzucanych niby mimochodem.

– Fajnie masz – mruknął kiedyś, zdejmując buty po pracy. – Ja to cały dzień w robocie, a ty w domu. Telewizorek, kawka, trochę naczyń, co to za życie.

Stałam przy kuchence, mieszałam zupę. W zlewie leżały talerze po obiedzie dzieci, na krześle kosz z praniem, w głowie lista rzeczy „na wczoraj”: wywiadówka, wizyta u lekarza, rachunki, zakupy, lekcje.

– Jasne – odpowiedziałam. – Cały dzień nic nie robię. Same wakacje.

– No przecież mówię w przenośni – prychnął. – Tylko po prostu… jak patrzę, że znowu jest bajzel, to się zastanawiam, czym ty się zajmujesz. Dwoje dzieci w szkole, ty w domu. A tu i tak wieczny bałagan.

„Wieczny bałagan”.

Wieczorem siedział przed telewizorem. Ja obok – z koszem skarpetek do parowania. On widział telewizję. Ja widziałam rozciągnięty dzień, w którym nie było ani minuty dla mnie.

Kulminacja przyszła w sobotę.

Od rana byłam jakaś słabsza, kręciło mi się w głowie, serce biło za szybko. Ale kto by mnie słuchał, skoro trzeba odkurzyć, zrobić pranie i obiad „jak u mamy”, bo sobota.

– Źle się czuję – powiedziałam, opierając się o framugę.

– Zmęczona nie-róbstwem – burknął. – Wiesz, ile ja kilometrów dziennie robię? Jakbyś poszła do normalnej pracy, to przestałabyś wymyślać.

Przełknęłam to, jak przełykałam takie uwagi od miesięcy.

O trzynastej, gdy wyciągałam blachę z piekarnika, nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Poczułam ból w klatce piersiowej, jakby ktoś położył mi tam ciężki kamień.

Ocknęłam się na podłodze. Nad mną pochylał się mąż, blady.

– Ewa, słyszysz mnie? – głos mu drżał. – Karetka już jedzie. Ewa, nie zamykaj oczu.

To zabawne, że dopiero jak leżałam nieprzytomna na kuchennych kafelkach, zrozumiał, że naprawdę nie udaję.

W szpitalu lekarz mówił spokojnie, ale jego słowa uderzały jak młot.

– Organizm jest przeciążony – wyjaśniał. – Stres, przemęczenie, brak odpoczynku. Ciśnienie poszybowało. Gdyby żona nie trafiła tu dzisiaj, mogłoby się skończyć bardzo źle.

Mąż siedział obok ze spuszczoną głową.

– Ale ona… przecież jest w domu – bąknął. – Nie pracuje zawodowo…

Lekarz odwrócił się do niego powoli.

– Pan uważa, że dom i dzieci „robią się same”? – spytał chłodno. – Proszę w takim razie przez kilka dni to sprawdzić na sobie. Żona zostanie u nas na obserwacji. Pan zajmie się resztą. To będzie najlepsza lekcja.

Pierwszy raz widziałam, jak mój mąż nie ma co powiedzieć.

Zostałam w szpitalu na cztery dni. Cztery dni, w których pierwszy raz od dawna spałam bez nasłuchiwania, czy dziecko nie kaszle, czy pralka się nie zacięła, czy ktoś nie zostawił gazu.

Cztery dni, w których telefon dzwonił jak szalony.

Dzień pierwszy:
– Gdzie są skarpetki młodego? – pytał mąż. – Te „do piłki”.
– W drugiej szufladzie od dołu, po lewej – odpowiedziałam. – Ale najpierw je trzeba wyprać. Leżą w koszu od czwartku.

Następnego dnia:
– Co one jedzą na śniadanie?! – szarpał się z telefonem. – Jedna chce płatki, druga kanapkę, mleko się przypala, chleb spleśniały. Jak ty to robisz?!

– Zwyczajnie – powiedziałam. – Sprawdzam, czego brakuje, zanim się skończy. Myślę o tym dzień wcześniej.

Zapadła cisza.

W trzecim dniu jego głos był już inny. Cichszy.

– Ewa… – zaczął. – Posłałem młodą do szkoły bez pracy domowej, bo nie wiedziałem, że ma coś zrobić. Młody poszedł w dresie na galę, bo nie znalazłem koszuli. Zupa mi wykipiała. Zmywarka się zacięła. Nie ogarniam.

Spojrzałam przez okno na szpitalne drzewa.

– Witamy w moim świecie – odpowiedziałam spokojnie. – Co dzień.

Kiedy wróciłam do domu, w drzwiach przywitał mnie zapach… wszystkiego naraz. Przypalonego mleka, starego jedzenia, brudnych skarpetek.

W salonie – zabawki, ciuchy, szkolne zeszyty. W kuchni – górka naczyń. W łazience – góra prania. W oczach męża – panika.

– Nie sprzątałam od dwóch dni – powiedział. – Nie miałem kiedy. Albo dzieci, albo zakupy, albo gotowanie, albo szkoła, albo pranie… A i tak wszystko jest zrobione byle jak.

Zmęczony był jak ja: oczy podkrążone, koszulka poplamiona, włosy w nieładzie.

Dzieci rzuciły mi się na szyję.

– Mamo, tata jest okropny kucharz – poskarżyła się młodsza. – Oprócz parówek i jajecznicy nic nie umie.

– I nie pamięta, gdzie leży mój strój na WF – dorzucił starszy. – A ty zawsze pamiętasz.

Spojrzałam na męża. Siedział na krześle jak zbity pies.

– Myślałem… – zaczął – że tu nie ma aż tyle roboty. Że przesadzasz, jak mówisz, że jesteś zmęczona. Wiesz… Praca, telewizja, dzieci… tak z boku wygląda, jakbyś tylko „ogarniała”.

Westchnął.

– A tu się okazuje, że jak ty znikasz na kilka dni, to wszystko się sypie. Dzieci spóźnione, dom w rozsypce, ja chodzę po ścianach.

Uśmiechnęłam się krzywo.

– Czyli… nic nie robię – przypomniałam mu jego słowa.

Zawstydził się.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Byłem idiotą.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Nie od razu, nie jak w filmie, gdzie jeden kryzys naprawia całe małżeństwo.

Ale pojawiło się nowe zdanie, które usłyszałam pewnego wieczoru:

– Co dzisiaj robimy? – zapytał. – Robimy, nie „robisz”.

Pierwszy raz usiadł z dziećmi do lekcji, pierwszy raz sam z siebie włączył pralkę, pierwszy raz zapytał:

– Co mam kupić? Zrób mi listę.

Pierwszy raz usłyszałam też, jak w rozmowie z kolegą powiedział:

– Człowieku, ja nie wiedziałem, ile moja baba robi w domu. Myślałem, że „siedzi”. Cztery dni byłem z dziećmi sam i prawie zwariowałem.

Nie wiem, czy to zadośćuczynienie. Nie cofnę tamtego upadku w kuchni, strachu w szpitalu, lat, kiedy czułam się jak powietrze.

Ale wiem jedno: mój mąż uważał, że nic nie robię. Że całymi dniami tylko oglądam telewizję i „nawet nie sprzątam”.
Życie zafundowało mu przyspieszony kurs rzeczywistości.

Po kilku dniach zmienił zdanie.

Szkoda tylko, że musiałam najpierw paść na podłogę, żeby ktoś w tym domu podniósł głowę.

To też może cię zainteresować: Wsyp to do pralki, a firanki odzyskają śnieżną biel. Domowy sposób, który działa lepiej niż wybielacz

Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach: Nie żyje niezapomniany gwiazdor kina. Wzruszające pożegnania napływają z całego świata